fot. h.koppdelaney/ Foter.com/ (CC BY-ND)

fot. h.koppdelaney/ Foter.com/ (CC BY-ND)

Jedni mówią, że jej jeszcze do końca nie osiągnęliśmy. Inni, że w dzisiejszych czasach powinniśmy zmienić jej rozumienie, „rozmywając się” w zjednoczonej Europie. Kto w tym sporze ma rację? I co dla mnie, czyli dla przeciętnego polskiego katolika, znaczy niepodległość?

Gdy usiadłem przed komputerem, by napisać coś z okazji Święta Niepodległości, zacząłem zastanawiać się, co można powiedzieć, żeby nie był to kolejny patetyczny banał o patriotyzmie XXI wieku albo atak na martyrologiczny sposób przeżywania naszej historii?

Ciemnogród i zdrajcy

Mówienie o patriotyzmie i niepodległości w nadwiślańskich warunkach nie jest łatwą sprawą, bo tak jak wiele rzeczy w naszym kraju, również te tematy są w dużym stopniu wciągnięte na pole walki między „dwoma wizjami Polski”.

I tak z jednej strony, możemy usłyszeć, że tak naprawdę, to my niepodległości nigdy nie osiągnęliśmy, że to, co nazywamy suwerennością, jest tylko jej kiepską imitacją. Osoby, reprezentujące ten sposób myślenia, często mówią o nieustannym zagrożeniu czyhającym na nas, to zza zachodniej, to znów zza wschodniej granicy. Sami lubią się określać mianem jedynych „prawdziwych patriotów”, a stojących „po drugiej stronie barykady”, nazywają zdrajcami.

A po tej drugiej stronie wcale nie jest lepiej. Tu z kolei dominuje myślenie postępowe, otwarte i przede wszystkim zachodnie. Naszą ojczyzną jest Europa, powinniśmy być dumnymi europejczykami, dzierżącymi w swoich dłoniach błękitny sztandar ze złotymi gwiazdami. Kosmopolityzm, internacjonalizm, zapomnienie o zaściankowej polskości i rozpłynięcie się w unijnym raju – to ich recepta. Przeciwników, czyli „prawdziwych patriotów”, nazywają „zacofanym ciemnogrodem” i najchętniej schowaliby ich głęboko przed swoimi przyjaciółmi zza Odry.

Wielokrotnie przy okazji różnych podniosłych świąt i rocznic wchodziłem w spór ze swoimi znajomymi. Jedni reprezentowali ten bardziej „zaściankowy”, inni ten „postępowy” punkt widzenia. Często zastanawiałem się też, jak ja, jako osoba wierząca, powinienem się w takim sporze odnaleźć? Po której stronie powinienem się opowiedzieć? Czy w ogóle muszę się po którejś z nich opowiadać?

Nie tak dawno z pomocą przyszedł mi niespodziewanie Roman Brandstaetter. Skierował moje myślenie o niepodległości w zupełnie inną stronę…

Nie z tego świata

Prokurator całym ciałem pochylił się ku przodowi. Dłonie oparł na kolanach. Kąty jego warg obsunęły się ku dołowi. Mięsiste policzki nabrzmiały jak gąbki nasycone wodą.

– Mów – krzyknął – Czy ty jesteś królem Judei?!

 Jezus odpowiadając, rzekł cichym głosem:

– Czy sam od siebie to mówisz, czy też mówisz według tego, co ci inni o mnie powiedzieli?

– Ja mam mówić od siebie? Czy ja jestem Judejczykiem? Słyszałeś, co o tobie mówili! Twoi arcykapłani wydali mi ciebie! Mów, co uczyniłeś! – krzyknął.

Jezus, zatoczywszy ręką w powietrzu łuk, odpowiedział:

– Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby Królestwo moje było z tego świata, słudzy moi walczyliby, abym nie był wydany Judejczykom – wykonał przeczący ruch głową. – Królestwo moje nie jest stąd…

– Stąd czy nie stąd, to mnie nic nie obchodzi! Chcę wiedzieć, czy jesteś królem?! – wrzasnął, a wdzięczna mowa grecka była w jego ustach jak szczekanie psa.

Jezus spojrzał w bok, zamyślił się, po czym podniósł głowę i szepnął:

– Tak, jestem królem… Na to urodziłem się i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha głosu mego…

Poncjusz pomyślał: „Jeszcze jeden obłąkaniec, któremu się zdaje, że znalazł prawdę”. Uśmiechnął się szyderczo, podniósł się z fotela, lekkim muśnięciem dłoni wyrównał fałdy tuniki i powiedział z niedbałym lekceważeniem:

– Prawda… Prawda… Co to jest prawda?

Piotr Żyłka (DEON.pl)