W mojej ostatniej modlitwie tekstem, w którym Jezus opowiada uczonemu przypowieść o dobrym Samarytaninie (Łk 10,25-37), zatrzymałem się na rzeczach, które są właściwie na marginesie tej historii, ale dla mnie szczególnie ważne w ostatnim czasie.
Po pierwsze uczony, który pyta o drogę do osiągnięcia życia wiecznego. Zgoda, pytał żeby wystawić Jezusa na próbę. Ale pytał. I prawdopodobnie rzeczywiście to był temat, który go zajmował, którym żył. I zrobiło mi się głupio, że uczony w Piśmie, choć był pogubiony i zacietrzewiony w swoich poglądach, to jednak pytał ciągle o drogę do zbawienia, a ja nieraz cały dzień przeżywam bezrefleksyjnie, jak automat. I dopiero wieczorem, na rachunku sumienia, orientuję się, że przez cały dzień robiłem rzeczy, których Pan Bóg wcale ode mnie nie oczekiwał, zamiast tych, do których On mnie powołał.
Druga rzecz, to styl w jakim Jezus odpowiedział uczonemu. Gdy ten próbował się usprawiedliwić z tego, że nie czynił dobra, Pan odwrócił perspektywę: z pytania „kto jest moim bliźnim”, na „dla kogo ja mogę stać się bliźnim”. To jest konkret: mogę albo szukać możliwości do robienia dobra w tej konkretnej sytuacji, w której teraz się znajduję, albo szukać wymówek, żeby tego nie zrobić.
***