„Marność nad marnościami, powiada Kohelet, marność nad marnościami – wszystko marność. Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu, jaki zadaje sobie pod słońcem? Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi, a ziemia trwa po wszystkie czasy. Słońce wschodzi i zachodzi, i na miejsce swoje spieszy z powrotem, i znowu tam wschodzi. Ku południowi ciągnąc i ku północy wracając, kolistą drogą wieje wiatr i znowu wraca na drogę swojego krążenia. Wszystkie rzeki płyną do morza, a morze wcale nie wzbiera; do miejsca, do którego rzeki płyną, zdążają one bezustannie. Mówienie jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami. Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem. To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem. Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: Patrz, to coś nowego – to już to było w czasach, które były przed nami. Nie ma pamięci o tych, co dawniej żyli, ani też o tych, co będą kiedyś żyli, nie będzie wspomnienia u tych, co będą potem” (Koh 1,2-11)
*
Uwielbiam Koheleta. „Marność nad marnościami – wszystko marność”. To uspokaja nerwowe przemyślenia i kalkulacje, uwalnia od nerwowości w działaniu. Bo przypomina, że dzieje świata się toczą od wieków i – prawdopodobnie – będą toczyć się dalej. Nawet największe rzeczy, które robię, nie stoją w centrum świata. Teraz są, za chwilę ich nie będzie. Nie ma co robić z nich bożka. Z drugiej strony, wszystko to, co mnie męczy i przytłacza, też się kiedyś skończy. Nie ma co „płakać” za długo. Poza tym „nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem”, więc nie ma co gonić w poszukiwaniu nasycenia… Niby wszystko marność – a nie ma w tym pesymizmu. Wręcz przeciwnie – jest pokój i nadzieja.
***