Już jakiś czas przed premierą znamienitego spektaklu w Teatrze Powszechnym po Warszawie chodziły słuchy o jego skandalicznej zawartości, z czego można by wnioskować, że była to od początku zamierzona prowokacja. Wsadzić w kij w mrowisko, żeby temperaturę „dialogu społecznego” podnieść trochę wyżej. Po co? Trudno mi powiedzieć. Może po to, aby był kolejny powód do wojny polsko-polskiej zamiast wspólnego spierania się i troski o to, co jest dla przyszłości Polski dobre, a co złe.
Ale pochylmy się nad tym wydarzeniem w szerszym kontekście. Jeśli mali chłopcy narysują na ścianie męski organ i napiszą słowo na h, to można im dać klapsa i sprawa załatwiona. Ale co robić jeśli robią to dorośli i za tego typu wybryki płaci im państwo? I dlaczego tego typu barbarzyńskie akcje są w ogóle możliwe? Otóż w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat pod wpływem lewackich elit wyhodowano i zasadzone w naszej zachodniej cywilizacji przekonanie, że sztuka wyłączona jest z ocen moralnych. Wbito nam do głowy, że sztuka to jakaś nowa religia, a artyści to niedotykalni kapłani nowego obrządku. Jeśli ktoś obsika i obmaże kałem przydrożny krzyż, to należałoby go potępić i nawet ukarać. Jeśli jednak zapisze to na video, opublikuje na youtube i nazwie happeningiem, to nie tylko nie można go oceniać, lecz na odwrót państwo powinno finansować jego działalność. Jeśli jakiś pijaczek obsikuje nagrobek na cmentarzu i policja pojedzie, żeby go aresztować, a ten pijaczek wylegitymuje się np. legitymacją Związku Kompozytorów Polskich i powie, że właśnie ćwiczy nową symfonię na Warszawską Jesień, to policja nie tylko nie może go aresztować, lecz więcej, jeśli dla pracy kompozytora okaże się to niezbędne, policjantka powinna mu pomóc trzymać członka, którym on wnosi wieli wkład do historii polskiej muzyki. Bo jak słusznie zauważyła GW „wolność twórczości artystycznej jest zagwarantowana w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej”. A konstytucja jak wiadomo to rzecz święta. Jeśli jakiś plastyk zechce w ramach twórczości zarżnąć moją żonę i dzieci, to powinienem mu naostrzyć nóż, bo sztuka to dla nas wartość najwyższa. Absurd? Dlaczego? Otóż dlatego, że artysta jest takim samym człowiekiem jak każdy inny, obowiązuje go ten sam KK i ten same zasady współżycia społecznego jak tramwajarza, rzeźnika czy fryzjera. Sztuka nie jest wyłączona z ocen moralnych i konsekwentnie z porządku prawnego. Artysta ponosi odpowiedzialność za swoje czyny, jak każdy inny śmiertelnik.
Według tej lewackiej teorii artyści niezależnie od ich postawy moralnej są godni najwyższego szacunku i uznania. Są oni najbardziej cenionym źródłem ocen tego, co się dzieje we współczesnym świecie. Jeśli aktor nadużywa alkoholu lub narkotyków, trzy razy się rozwiódł (jeszcze lepiej jeśli zdradza notorycznie swoją konkubinę z chłopcami), nie płaci alimentów itp. to taki artysta jest najlepszym przewodnikiem po meandrach życia małżeńskiego i rodzinnego. To najlepszy wzór do naśladowania dla młodzieży. Ponieważ poprawnościowa religia niszczy wszelkie autorytety i uznane przez tysiąclecia wartości, więc szuka nowych kapłanów oraz proroków dla swojej religii i najchętniej mianuje ich pośród reżyserów, aktorów, pisarzy lub dziennikarzy. Sztuka to przede wszystkim narzędzie buntu i prowokacji wobec opresyjnego społeczeństwa. Piękno, harmonia, wyrażenie uczuć nie są jakimś obowiązkowym elementem sztuki.
Dlaczego takie rzeczy się dzieją? Otóż między innymi dlatego, że państwo zupełnie niepotrzebnie wzięło się za finansowanie sztuki. To nie jest zadanie państwa. Dlaczego z podatków członkiń kółka różańcowego w Mszanie Dolnej miano by finansować np. jakiegoś jełopa, który nazywa siebie performansistą i postanowił na witrynie centrum handlowego współżyć z figura Matki Teresy z Kalkuty? Dlaczego ktoś mnie obraża za moje pieniądze? Jeśli Teatr Powszechny byłby teatrem prywatnym, to właściciel i reżyser zastanowiliby się 10 razy zanim by wystawili Klątwę. Zastanowiliby się czy im się to opłaca? Czy nie stracą widowni? Czy mają dosyć pieniędzy na procesy sądowe? A jeśli teatr jest finansowany przez samorząd lub państwo, to hulaj dusza, piekła nie ma i tak ktoś inny za to wariatkowo zapłaci. A kto pierwszy wymyślił, że państwo winno finansować sztukę? Bolszewicy. Do rewolucji sztuka była sprawą tego, kto ją sprzedaje i tego kto ją kupuje. Lenin zmonopolizował sztukę, stworzył różne związki literatów i muzyków i sztuka stała się niczym innym jak narzędziem propagandy i ataku totalitarnego państwa na obywatela. Przedstawienie w Teatrze Powszechnym to nic innego jak politagitka. Jakie piękno, jakie wyrażanie myśli, czy uczuć, jakie poszukiwanie prawdy? Takiego przedstawienia nie powstydziłby by się Dr. Goebbels, które patronował produkcji wyśmienitych antysemickich filmów. Zwróćmy uwagę, że w historycznej perspektywie degradacja sztuki postępuje równolegle do tego, jak państwa zaczęło się tą sztuką zajmować. Przejdźmy się po różnym Miejskim Ośrodkam Kultury, centram sztuki itp. i zobaczymy ile tam różnych beztalenci, które żyją na państwowym lub samorządowym garnuszku. Ile publicznych pieniędzy idzie na bohomazy, które są absolutnie nikomu niepotrzebne? Jak wielu tzw. awangardowych artystów, ani zna swojego rzemiosła, ani nie ma absolutnie nic do przekazania oprócz pustki i osobistej degrengolady. Dlatego nie pozostaje im nic jak różne „bunty wobec mieszczańskiego społeczeństwa”, prowokacje wobec „klerykalnej dulszczyzny” itp. Na Zachodzie zresztą już to się wszystko dawno przejadło i coraz mnie takie Klątwy ludzi podniecają. Zmęczenie materiału. Ale w prowincjonalnej Polsce to jeszcze przejdzie i znajdą się tacy, którzy będą „wolności sztuki” bronić.
I jeszcze jedno. Sztuka zachodu w swojej masie często się już tak wyjałowiła, że normalnego zjadacza chleba, ani nie wzrusza, ani nie podnieca. Z tego momentu jak ktoś postawił sedes lub puszkę z zupą i nazwał to dziełem sztuka, z tego momentu zaczął się koniec sztuki, która by cokolwiek dla kogokolwiek znaczyła.