W Polsce Ewangelia wciąż traci na popularności, a wymagania tłumu stają się dla polityków ważniejsze niż ich własne przekonania. W ostatnich dniach byliśmy świadkami wycofywania się polityków opozycji z niepopularnego wśród szerokiej rzeczy Polaków otwarcia granic dla uchodźców.

Ewangelia nigdy nie była przesłaniem populistycznym, Jezus nie zmieniał swojego nauczania pod wpływem niezadowolenia tłumu. Niektórzy odchodzili z grona uczniów twierdząc, że zbyt trudna jest to mowa, a wymagania mało realistyczne. Jezus nie martwił się jednak, że jego notowania spadają. Proponował mało roztropne otwarcie się na drugiego człowieka. Zachęcał do przebaczania za każdym razem, gdy ktoś wyrządzi nam krzywdę. Mówił, by nie troszczyć się o siebie lecz o tych, którzy nie mają co pić i jeść. Nie dociekał, czy proszący rzeczywiście nie ma możliwości zdobycia chleba, czy najzwyczajniej w świecie jest leniwy – pozostawiał tę kwestię sumieniu każdego z osobna.

Zgadzam się z każdym, kto nie chce, by przybywali do nas uchodźcy. Wolałbym, aby mogli żyć w pokoju i dostatku tam, gdzie urodzili się, mieszkają i pracują. Nie zgadzam się jednak z tymi, którzy odwracają się od przybywających do naszego Kraju uciekinierów i tułaczy. Nie zgadzam się z tymi, którzy z góry zakładają, że nie należy ułatwiać ludziom z innych krajów osiedlania się w Polsce nawet jeśli nie uciekają przed bombami. Niektórzy z nich chcą po prostu zapewnić swoim dzieciom lepsze życie. Czy to źle?

Słuchałem z niedowierzaniem słów Grzegorza Schetyny o nielegalnych imigrantach, niepokoi mnie też patrzenie na uchodźców jak na kwoty, liczby, gęby do nakarmienia, a nie jak na ludzi. Nie ma ludzi nielegalnych, a przybysz nie jest cyfrą lecz Chrystusem pukającym do naszych drzwi.

Nie widzę dziś na scenie politycznej zaangażowanych chrześcijan, lecz tylko populistów przepełnionych lękiem przed spadkiem notowań. Obym się mylił, że zdolni są zmienić każdy pogląd i podpisać się pod każdą deklaracją byleby nie stracić wyborców. Manipulacje medialne i dwa różne języki politycznej poprawności, ten rządowy i ten opozycyjny, nie pozostawiają już miejsca ani na troskę o wspólne dobro, ani na otwartość wobec drugiego człowieka.

Nie jestem z natury osobą podejrzliwą i wierzę w dobroć człowieka. Jednak w ostatnich czasach zasiano wśród ludzi zbyt wiele nieufności i zbyt wiele demonów uwolniono. Wszędzie szuka się winnych, a trudna historia wykorzystywana jest do podsycania nienawiści. Zapominamy, że miłość nie notuje krzywd i nie sporządza listy osób, którym trzeba przypominać, że są nielubiani lub niemile widziani. Coraz trudniej doszukać się okruchów Dobrej Nowiny w przestrzeni publicznej i coraz łatwiej spotkać osobę bojącą się wszystkiego. Na tym strachu buduje się dzisiaj w Polsce politykę. Taka budowla będzie musiała runąć, a jej upadek będzie wielki. Nie mogę się już doczekać.

Foto: Zoi Koraki / flickr.com