Jezus powiedział do swoich uczniów: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec.
(J 12,24-26)
Boję się śmierci.
Tej ostatecznej trochę mniej – wtedy po prostu stanę przed Panem Bogiem zupełnie nagi i bezbronny, na swoje usprawiedliwienie mając tylko Miłosierdzie, które Bóg mi okazał umierając za mnie na krzyżu.
Bardziej boję się śmierci „starego człowieka”, jak określa to św. Paweł.
Nie lubię umierania „starego człowieka” we mnie. Bo „stary człowiek” dostaje natychmiastową gratyfikację za swoje działania: robi coś przyjemnego – odczuwa satysfakcję, napisze coś błyskotliwego – dostanie lajki, spędzi czas na fajnej rozmowie – poczuje się dobrze. I to wszystko jest okej. Tylko, że „nowy człowiek” musi czasem iść wbrew temu, karmiąc się nadzieją na nagrodę odroczoną na czas po śmierci doczesnej…
A jednak chrześcijanie od samego początku woleli wybierać męczeństwo i śmierć, niż wygodne życie „starego człowieka”. Dlaczego?
Bo po prędzej czy później odkrywamy, że po chwilowych satysfakcjach „starego człowieka” przychodzi pustka i śmierć.
Tylko „nowe życie” przynosi ostateczny pokój, który trwa niezależnie od wszystkich przypadkowych czynników, które składają się na doczesną część naszego życia…