I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego (Mk 15, 21).

Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Łk 9, 23).

Na drodze krzyżowej Jezusa było wielu mężczyzn. Dla jednych spotkanie z cierpiącym Panem było uzdrawiające i prowadzące do wiary. Inni pozostali obojętni. Jeszcze inni umocnili się w swojej zatwardziałości i pysze.

Pierwszym napotkanym mężczyzną, o którym piszą Ewangeliści był Szymon Cyrenejczyk. Szymon pochodził z Cyreny libijskiej (Afryka północna), w której znajdowała się liczna żydowska kolonia. Wszyscy pobożni Żydzi rozsiani w koloniach wokół Morza Śródziemnego pielgrzymowali na święto Paschy do Jerozolimy. Szymon nie wracał „z pola” (dosłownie), tak jak powracali z niego robotnicy. Być może spóźnił się na święto, dopiero teraz przybył z Cyreny, lub czasowo mieszkał na wsi (C. Keener).

Piąta stacja drogi krzyżowej znajduje siew miejscu, gdzie droga wznosi się stromo w kierunku Golgoty. Rzymianie, być może, obawiali się, że Jezus wycieńczony cierpieniem i upływem krwi może umrzeć przedwcześnie. Dlatego zatrzymali spotkanego silnego mężczyznę i przymusili go, by dźwigał krzyż skazańca. Rzymianie jako okupanci mogli przymusić praktycznie każdego, by dźwigał różne przedmioty. Postąpili więc zgodnie z obowiązującym prawem rzymskim. Wykorzystali je tym chętniej, że przez to upokorzyli Szymona. Drzewo krzyża było bowiem „nieczyste”, a kontakt z nim uniemożliwiał spożywanie Paschy. W ten sposób pozbawili jednego ze znienawidzonych Żydów radości świątecznej. Szymon zapewne oponował, ale wobec siły musiał skapitulować. Ewangelista Łukasz modyfikuje nieco surowy opis Marka: i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem (Łk 23, 26). Przedstawia w ten sposób Szymona jako ucznia idącego za Jezusem i dźwigającego swój codzienny krzyż.

Na drodze krzyżowej Jezus doświadcza niewymownego bólu i cierpienia fizycznego, ale także psychicznego i duchowego, związanego z odrzuceniem, niezrozumieniem, samotnością, wyobcowaniem, zdradą przyjaciół i uczniów. Właściwie cierpi samotnie. Nikt nie wystąpił w Jego obronie. Tłum, który kilka dni wcześniej wznosił okrzyki uwielbienia, pozostaje milczący i obojętny. Może powodem takiej obojętności był u jednych zawód, że Jezus nie obronił się przed zamachem, u innych było to może pełne ciekawości oczekiwanie na ostatecznie jeszcze zawsze możliwy cud, u wielu ta nienawiść do prawdziwej wielkości, która zawsze drzemie w nędznym ludzkim sercu. Zresztą ludzie mieli inne kłopoty […] Trzeba było myśleć o zakupach […] na nadchodzącą ucztę paschalną (D. Rops).

Również uczniowie, którzy byli przy swym Mistrzu w chwilach Jego triumfu i chwały, w czasie próby zawiedli. Jego krzyż  dźwigał obcy, niechętny, przymuszony. Szymon Piotr, na którego tak liczył i któremu ufał najbardziej, zawiódł.

Szymon Cyrenejczyk, chociaż przymuszony przez Rzymian i doświadczający pozornej straty (jako „nieczysty”), w rzeczywistości bardzo wiele otrzymał. Niedługi czas, w którym dźwigał krzyż Jezusa, odmienił na zawsze jego życie. A jego rodzina należała do grona pierwszych chrześcijan (por. Rz 16, 13).

Dzisiejszy świat potrzebuje Cyrenejczyków, ludzi, którzy wraz z Chrystusem niosą krzyż cierpienia. Należą do nich w sposób szczególny mistycy obdarzeni stygmatami, spontanicznie pojawiającymi się ranami na ciele, podobnymi do ran Jezusa w czasie Jego męki.  Rany te nie goją się, nie powodują jednak infekcji ani rozkładu tkanki, często wydzielają przyjemny zapach. Stygmatycy odczuwają autentyczny fizyczny, psychiczny i duchowy ból, adekwatny do stopnia zranienia, dopełniając w ten sposób braków udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1, 24). Do najbardziej znanych należą święci: Franciszek, Jan od Krzyża, Teresa z Avila, Rita, Małgorzata Maria Alacoque, Faustyna Kowalska czy służebnica Boża Marta Robin. Szczególnym stygmatykiem był święty ojciec Pio. Do jego autentycznych stygmatów dochodziło cierpienie psychiczne i duchowe związane z odrzuceniem i niezrozumieniem. Ojciec Pio budził wiele wątpliwości nie tylko wśród lekarzy, miejscowego biskupa, ale nawet u współbraci i przełożonych zakonnych.

Współczesnymi Cyrenejczykami są nie tylko mistycy obdarzeni specyficznym cierpieniem, ale także wszyscy ludzie dobrej woli, którzy przyczyniają się do usuwania zła i cierpienia świata, wspomagają cierpliwie innych w ich drodze krzyża, często cisi, pokorni, bezimienni, bezinteresowni i miłosierni. Ludzie błogosławieństw (por. Mt 5, 3-10).

Przy piątej stacji drogi krzyżowej Jezus uczy nas pokory. Bywa, że w sytuacjach trudnych (z lęku bądź pychy) obawiamy się prosić lub przyjąć ofiarowaną pomoc. Lękamy się, że będzie ona niechętna, wymuszona, nieżyczliwa. Ale istnieją sytuacje, w których rzeczą konieczną jest przyjąć każdą pomoc; nawet z ręki niechętnego i przymuszonego Cyrenejczyka. Taka zgoda rodzi pokorę i bardzo przybliża do pokornego Jezusa.

Kiedy czuję się upokorzony? Czy nie upokarzam innych? W jakich sytuacjach kapituluję? Czy jestem wierny przyjaciołom, gdy znajdują się w potrzebie, cierpieniu, biedzie? Czy potrafię prosić cierpliwie, gdy spotykam się z oporem i niechęcią? Czy jestem dla innych Cyrenejczykiem? Czy cierpliwie wraz Jezusem dźwigam własny krzyż?

Panie Jezu, przepraszam, że ja, Twój uczeń, pozwalam, by Twój krzyż dźwigali dziś obcy. Wybacz, że często brakuje mi siły i odwagi. Spraw, proszę, gdy zawiodą moje ideały, bym pozwolił przymuszać się do niesienia krzyża. Uczyń mnie Panie swoim Cyrenejczykiem. Święty ojcze Pio     módl się za mną, bym zawsze był wierny Chrystusowi i Jego krzyżowi.

grafika: Lidia Frydzińska-Świątczak