Wiara nie jest celem samym w sobie. Przeciwnie, jest wprawdzie bardzo cennym, ale jednak środkiem do Boga. Dzięki niej człowiek poznaje swego Stwórcę, czci Go, adoruje, coraz bardziej kocha, by w końcu połączyć się z Nim na wieczność. Święty Ignacy Loyola ujął w sposób lapidarny istotę powołania człowieka na ziemi: Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją (Ćd, 23). Nowy katechizm wśród środków do tego celu wskazuje: adorację, modlitwę, ofiarę i śluby.

Adoracja jest najważniejsza, gdyż ona pozwala przenieść wzrok z siebie na Boga. Uznać Go za prawdziwego Pana własnego życia, uwielbiać i wychwalać, troszczyć się, by był poznawany i kochany przez ludzi. Adoracja jest czasem intymnego spotkania z Trójcą Świętą: z Bogiem Ojcem, Jezusem Chrystusem i Duchem Świętym. Poznanie Boga i siebie byłoby o wiele głębsze, gdybyśmy nauczyli się częściej zaglądać do kościoła i zatrzymywać na chwilę adoracji, zwłaszcza w sytuacjach zagubienia, samotności, bezradności, problemów. Zwykle w trudnych doświadczeniach szukamy pocieszenia u ludzi, przyjaciół czy bliskich nam osób albo uciekamy w rozrywki: alkohol, telewizję, świat wirtualny.  Zapominamy, że żaden człowiek do końca nie uśmierzy bólu ani nie rozwiąże problemów. Natomiast w czasie adoracji Jezus daje łaskę, siłę oraz pociechę  w trudach i zagubieniu.

Trwanie w obecności Jezusa zbliża do ludzi. Miłość do ludzi staje się wtedy głębsza, bardziej świadoma, trwała, gdyż opiera się na źródle prawdziwej i absolutnej miłości – na Bogu. Adoracja nie izoluje od ludzi, od świata, nawet od zła. W takiej sytuacji byłaby kolejną formą ucieczki. Przeciwnie, adoracja wychodzi od Boga i prowadzi do realności świata, do ludzi, problemów, cierpienia, zła i pomaga na nie patrzeć w innym świetle – odnowionym sercem i umysłem.

Adoracja jest również wewnętrzną siłą, która wnosi pokój i harmonię, daje nadzieję, rozpala miłość, pozwala głosić Boga sercem. Sprawia, że codzienne życie staje się stopniowo bardziej zorganizowane, uporządkowane i sensowniejsze; doświadczamy dotyku Jezusa i powolnej przemiany serca. Przykładem może być piękne świadectwo zamieszczone w Internecie: Adoracja była i jest dla mnie wyzwaniem. Jednocześnie tylko podczas adoracji czuję wystarczająco mocno dotyk Chrystusa by zmienić siebie. I to zmienianie siebie powoduje, że adoracja jest dla mnie wyzwaniem. Trudno mi jest rozstać się choćby tylko z kawałeczkiem mojej pychy, takie rozstanie boli. A jednocześnie dotyk Chrystusa koi.

Wyrazem adoracji Boga jest modlitwa. Tertulian podkreśla jej nieograniczone wprost możliwości: zmywa winy, odpędza pokusy, wstrzymuje prześladowania, pociesza małodusznych, daje natchnienie wspaniałomyślnym, prowadzi pielgrzymujących, ucisza fale wód, łotrów wprawia w zdumienie, karmi ubogich, kieruje bogaczami, podnosi upadłych, upadających podtrzymuje, stojących broni od upadku… Dlatego modli się niebo i ziemia, aniołowie i stworzenia, nawet i ptaki powstające ze snu wznoszą się ku niebu i rozkładając na krzyż skrzydła zamiast rąk, mówią coś, co wydaje się modlitwą.

Trzy zasadnicze formy modlitwy oddają trafnie ludzką relację i zależność od Boga. Modlitwa uwielbienia i dziękczynienia wskazuje, że jedynie Bóg jest godny największej chwały i czci. On jest źródłem wszelkiego dobra i miłości. Przykład takiej modlitwy pozostawiła nam Niepokalana Maryja. W swoim Magnificat uwielbia Boga za wielkie rzeczy, które uczynił Jej i światu (Łk 1, 46-55). Wysławia Boga, który jest wszechmocny, święty, miłosierny, sprawiedliwy, dobry i niepojęty. Magnificat Maryi jest równocześnie radosnym dziękczynieniem, wynikającym z faktu, że Bóg uczynił Jej wielkie rzeczy (Łk 1, 49). Uwielbienie i wdzięczność stanowiły treść modlitwy nawet Syna Bożego.

Drugą formą jest modlitwa wstawiennicza. Pozwala ona rozszerzyć własne, często skurczone serce. Skierować wzrok na potrzeby innych. Zobaczyć, że nikt z nas nie jest pępkiem świata. Modlitwa za innych jest znakiem miłości bliźniego. Są sytuacje, w których mimo największych zaangażowań i wysiłków nie jesteśmy w stanie pomóc innym. Sytuacje te uczą pokory uświadamiają, że nie jesteśmy zbawicielami. Czasem jednak trzeba długo i cierpliwie prosić, wołać, wstawiać się, aby „zostać wysłuchanym”. Świadectwem jest Kananejka, która mimo złego potraktowania i odrzucenia ze strony Jezusa, prosi ufnie i nieprzerwanie, dopóki nie osiągnie celu, uzdrowienia córki (Mt 15, 21-28). Innym przykładem jest uboga wdowa, której niesprawiedliwy sędzia nie chciał bronić; nie przestaje nalegać, wierząc, że jeśli nawet nie wzruszy się jej ubóstwem, to wysłucha ją z powodu jej natarczywości (Łk 18, 1-8); czy natrętny przyjaciel, który idzie w nocy do przyjaciela i prosi o chleb (Łk 11, 9-13). Albo sam Jezus proszący za uczniów i Kościół (J 17). Modlitwa wstawiennicza pobudza empatię i wyzwala solidarność z cierpiącymi i potrzebującymi. Sprawia, że ich problemy stają się naszymi. Nie tylko wyzwalają emocje (być może w wygodnym pokoju przed telewizorem), ale motywują do działania.

Trzeci rodzaj modlitwy może pozornie wydawać się zbyt egoistyczny. Chodzi tu o modlitwę błagalną za siebie. Czasami rezygnujemy z niej całkowicie, albo „nie chcemy naprzykrzać się Panu Bogu” i „zawracać Mu głowę” swoimi problemami. W rzeczywistości rozmijamy się z nauczaniem Jezusa, który zachęcał: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 23-24). W „najpopularniejszej” modlitwie Ojcze nasz Jezus zachęca również do prośby. Bóg Ojciec dobrze zna nasze potrzeby, a jednak Jezus nalega, by prosić. Prosząc, uświadamiamy sobie własne pragnienia, potrzeby, zależność od Boga i stajemy się bardziej pokorni. Jesteśmy wtedy jak dzieci, które ufają swoim  rodzicom i potrafią w naturalny sposób prosić i przyjmować dary. A rodzice przecież cieszą się, gdy dzieci proszą. Nawet ciągle o to samo.

fot. Pixabay