„Wszystko skończone” – tak myślałem sobie, opuszczając Jerozolimę i udając się do Emaus. Mówiłem sobie w duszy: żegnaj wielka przygodo wiary i witaj wielkie rozczarowanie. Już nigdy w życiu na coś podobnego się nie zdecyduję. Nie chcę wierzyć żadnym proroctwom.
Najbardziej mnie zaniepokoiło małe stadko pobożnie nawiedzonych kobiet, które były przekonane, że spotkały aniołów i od nich usłyszały, to co teraz wszystkim rozpowiadają, cudowną opowieść o zmartwychwstaniu Jezusa, który zaledwie kilka dni temu na oczach całego ludu został przecież skatowany przez rzymskich żołnierzy, a potem zawieszony na krzyżu i na koniec włócznią przebito mu serce na wylot.
Widać poprzewracało się biedaczkom w głowie, po tym co przeżyły patrząc na jego straszliwą mękę na Golgocie i teraz im psychika pękła, nie mogąc wytrzymać tak wielkiego napięcia – swoje okropne wspomnienia chowają teraz za pobożne fantazje. Nie chciałem bliżej badać tego fenomenu. Ja już miałem wszystkiego dosyć. Chciałem być jak najdalej od tego szaleństwa. Dla mnie nie ulegało wątpliwości, że to ostatni etap duchowego pogubienia się ludzi. Przestają wówczas myśleć i jak nierozumne stworzenia, zupełnie bezwiednie, na własną zgubę pchają się pod podniesiony nad ich głowami topór nieszczęścia.
Tym bardziej, że niektórzy z naszych ludzi udało się do grobu, jak im o tym kobiety mówiły i owszem, grób widzieli, kamień był odwalony na bok, grobowiec pusty, ale właśnie, pusty, jego tam nie widzieli. Zaczęła za to krążyć po mieście wiadomość, pochodząca od strażników którzy pełnili służbę wartownicza przy grobie, że kiedy zdrzemnęli się nad ranem, uczniowie Jezusa wykradli martwe zwłoki ich mistrza.
Atmosfera w Jerozolimie zaczęła się robić moralnie i politycznie coraz bardziej gęsta i coraz bardziej niepewna, dlatego rankiem zabrałem ze sobą tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy i razem z moim przyjacielem, który dokładnie miał te same obawy i przemyślania co ja, wspólnie odwróciliśmy się do tego miasta i do wszystkiego co tam przeżyliśmy. Koniec, powiedzieliśmy sobie i udaliśmy się w drogę do Emaus.
Nie będę opowiadał wszystkiego, co nas na tej drodze spotkało i dlaczego znów jestem w Jerozolimie. Zresztą, jest to szczegółowo opisane w ewangelii św. Łukasza. Ja pozwolę sobie tylko dokonać małego podsumowania. Będę bardzo lakoniczny, dlatego ujmę to w siedmiu punktach.
1.Każdy ma prawo do ucieczki, kiedy dostrzega, że w warunkach w jakich się znajduje dłużej już wytrzymać się nie da, gdyż grozi mu psychiczne i moralne załamanie.
2.Warto mieć wówczas towarzysza drogi.
3.Warto pozwolić również innemu wędrowcy aby dołączył się do naszej małej pielgrzymiej karawany.
4.Warto mu podczas rozmowy pozwolić również na krytykę, gdy czyni to bez fanatyzmu, uczciwie, zachowując szacunek dla Pisma świętego i Tradycji.
5.Warto być gościnny i zaprosić go na odpoczynek i na wieczerzę do tej samej gospody.
6. Przede wszystkim jednak warto mieć otwarte serce i dać się Bogu zaskoczyć cudem Jego Boskiej obecności, podczas wieczerzy, w momencie modlitewnego łamania chleba.
7.Warto zaraz powrócić do Jerozolimy, jeszcze w noc Chrystusowego objawienia, aby razem z kobietami i apostołami głosić światu, że Chrystus rzeczywiście zmartwychwstał i żyje w sakramentach Kościoła.
Foto: pexels/pixabay