„Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?”- pada pytanie – kryjąc w sobie zarys odpowiedzi, bo sugeruje konkretną osobę, na której tej niewieście tak bardzo zależy. Dla niej był to Jezus Chrystus. Rzecz w tym, że nie tylko dla niej i nie tylko wtedy. Maria Magdalena mówi o Nim „mój Pan”, a do Niego zwraca się : „mój nauczycielu (rabbi)”, a kim On jest dla mnie ?
Jezus daje jej i nam do zrozumienia, że jedynym prawdziwym fundamentem życia jest miłość Ojca i że to nie tylko nie kłóci się z żadną inną miłością, ale wprost przeciwnie, każdą uszlachetnia, dając jej pieczęć Boskiej doskonałości.
Czy można zbytnio kochać Jezusa? – można zapytać. Chyba nie, bo Jego miłość jest zawsze większa. A czy można w ogóle zbytnio kochać? Również nie, bo w miłości właśnie o ten jej „zbytkowny” charakter chodzi. Miłość „odtąd dotąd” nie jest prawdziwą miłością, gdyż nie może być ona ściśle dozowana, perfekcyjnie skalkulowana i precyzyjnie dystrybuowana.
Mari Magdalenie brakowało trochę dystansu do samej siebie, co w jakiejś mierze blokowało jej miłość, a więc i możliwość pełnego oddania Bogu. Wprawdzie dla niej Jezus był Panem, bez którego nie potrafiła żyć i „jej Nauczycielem”, który uczył ją życia, a więc również miłości, ale nie rozumiała jednak jeszcze wtedy w całej pełni, że priorytet miłości Ojca, którym żył Jezus, nie zawierał w sobie żadnej sprzeczności i żadnej innej miłości, nie tylko nie zagrażał, ale wprost przeciwnie, udoskonalał każdą i zwiększał jej radość i chwałę.
Miedzy innymi z tej przyczyny Maria Magdalena nie zwróciła uwagi na wysłanników Boga, aniołów, zajęta tylko jednym: gdzie są i jak można odzyskać zwłoki Jezusa, „jej Pana”. Do tego stopnia była tym zaaferowana, że nie widziała zmartwychwstałego Jezusa stojącego przy niej i nawiązującego z nią rozmowę.
Jezus przywrócił ja do równowagi, gdy zawołał: Mario! Dał jej tym do rozumienia, że ją kocha miłością która nigdy nie należy do przeszłości, ale że jest ona szansą dla naszego dzisiaj. Trzeba tylko pozbyć się posesywnego odruchu „zatrzymywania” Go przy sobie i pozwolić Mu udać się do Ojca, samemu zaś przyjąć misję udania się do „Jego braci”, aby ich powiadomić o spotkaniu w Galilei, bo tam będzie nas czekać.
Foto: cottonbro z pexels