Gdy obserwowałem małe bawiące się dzieci, uderzyły mnie szczególnie dwie cechy. Pierwszą jest zdolność dziwienia się i otwartość na nowe. Dziecko poznaje świat ustami i oczami. Bada przedmioty, wkładając je do ust, a równocześnie robi wielkie oczy, dziwi się i cieszy nimi.

Drugą cechą jest dziecięca ufność, otwartość, zawierzenie.  Dziecko jest świadome, że potrzebuje pomocy, opieki, wsparcia i potrafi z wiarą i zaufaniem o wszystko prosić. Dziecko jest symbolem spontaniczności, naturalności, prostoty, braku komplikacji.

Dzisiaj dziecko uważane jest za luksusową zabawkę, bywa rozpieszczane, uwielbiane. W mentalności hebrajskiej dzieci przyjmowano przede wszystkim jako Boże błogosławieństwo. W czasie ceremonii zaślubin na progu domu lub namiotu rozbijano owoc granatowca, tak, aby ukazały się liczne ziarna, mające symbolizować dzieci, których życzono małżonkom. Dzieci jednak nie cieszyły się żadnymi względami ani prawami.

Zrozumienie  tajemnicy Boga zakłada postawę dziecięctwa w życiu dorosłym, dojrzałym. A to oznacza rozwój duchowy w kierunku prostoty, otwartości, ufności, pokory i czystości. Ewangeliczne dziecięctwo jest ciągłym uczeniem się prostoty, szczerości, czystości, miłości. Prostota i czystość serca pozwala patrzeć na rzeczywistość oczami zdumienia, zachwytu, podziwu i wdzięczności; pozwala dostrzegać Boga i Jego obecność w codzienności.

Helen Roseveare, angielska lekarka pracowała około dwudziestu lat na misjach w Kongu. W tym czasie stawała niejednokrotnie przed paradoksem tajemnicy i pewności Boga, zwłaszcza w czasie cierpienia, jakie dotknęło ją podczas brutalnych wojen domowych w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W jednym z wywiadów (z Roger Carswell) powiedziała: Doszłam do wniosku, że powinnam dziękować Bogu za zaufanie, jakim obdarzył mnie w cierpieniu, nawet jeśli nigdy nie powiedział mi, dlaczego przez to przeszłam.

            Zaufanie a zarazem zawierzenie tajemnicy towarzyszyło Helen Roseveare w czasie całej działalności misyjnej. W swojej autobiograficznej książce Podaj mi tę górę opisuje jedną historię, która ukazuje paradoks tajemnicy i dziecięcego zaufania, a zarazem humoru Pana Boga:

            Pewnej nocy pomagałam odbierać poród. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale mimo to matka zmarła zostawiając nas z malusieńkim wcześniakiem i płaczącą dwuletnią córeczką. Mieliśmy trudności z utrzymaniem noworodka przy życiu. Brakowało nam inkubatora, prądu a nawet odżywek dla dzieci.

            Pomimo faktu, że mieszkaliśmy na równiku, noce bywały często chłodne i wietrzne. Jedna z młodszych położnych przyniosła pudełko, w które wkładaliśmy dzieci i watę, żeby je owinąć. Inna poszła dołożyć do ognia i napełnić termofor. Chwilę później wróciła zrozpaczona mówiąc, że przy napełnianiu, termofor pękł. Guma bardzo łatwo butwieje w klimacie tropikalnym.  

            – To był nasz ostatni! – wykrzyknęła.

            O ile na Zachodzie „nie powinno się płakać nad rozlanym mlekiem”, tak w środkowej Afryce bardziej pasowałoby powiedzieć „nad pękniętym termoforem”. Na drzewie przecież nie rosną a i na aptekę za rogiem nie ma co liczyć.

            – No trudno – powiedziałam. – Połóż dziecko jak najbliżej ognia, śpij między nim a drzwiami, żeby ochronić je przed przeciągami. Twoim zadaniem jest zapewnić mu ciepło.

            Następnego dnia około południa, jak zwykle o tej porze, poszłam modlić się z dziećmi z sierocińca. Podsunęłam im kilka intencji i opowiedziałam o nowo narodzonym dziecku. Wyjaśniłam nasz problem z utrzymywaniem wystarczająco wysokiej temperatury, wspominając o termoforze. Maluch mógłby umrzeć, jeśli by się przeziębił. Powiedziałam też o dwuletniej siostrzyczce, która płacze, bo umarła jej mama.

            Podczas modlitwy, dziesięcioletnia Ruth modliła się w typowy dla naszych afrykańskich dzieci, szczery, prosty sposób:

– Proszę Cię, Boże, ześlij nam termofor. Jutro już będzie za późno, bo dziecko umrze, więc proszę, ześlij nam go dziś po południu…

            Zuchwałość tej modlitwy sprawiła, że wykrzyknęłam w duchu, lecz dziewczynka kontynuowała:

– … i skoro już jesteś przy tym, mógłbyś, proszę, zesłać lalkę dla tej małej dziewczynki, żeby wiedziała, że ją naprawdę kochasz.

            Jak to często bywa podczas dziecięcych modlitw, czułam się niezręcznie. Czy mogłam szczerze powiedzieć „Amen.”? Po prostu nie wierzyłam, że Bóg zrobiłby coś takiego. Oczywiście wiem, że On jest wszechmogący. Biblia tak uczy. Ale są pewne limity, prawda? Jedyny sposób, w jaki Bóg mógłby odpowiedzieć na tę modlitwę, to przysłanie paczki z mojej ojczyzny. Będąc w Afryce od prawie czterech lat, jeszcze nigdy, przenigdy  nie dostałam żadnej paczki z domu. W każdym razie, jeśli już miałabym jakąś dostać, kto włożyłby do niej termofor? Byłam przecież na równiku! 

            Po południu, kiedy uczyłam w szkółce pielęgniarskiej, dostałam wiadomość, że przed moim domem widziano samochód. Zanim tam dotarłam, auta już nie było, ale za to na werandzie leżała duża, prawie dziesięciokilogramowa paczka! Łzy cisnęły mi się do oczu. Sama nie byłam w stanie otworzyć przesyłki, więc posłałam po dzieci z sierocińca. Razem zdjęliśmy sznurek, ostrożnie rozwiązując każdy węzeł. Odwinęliśmy papier tak, żeby się zbytnio nie porozrywał. Podekscytowanie wciąż wzrastało. Jakieś trzydzieści, czterdzieści par oczu skupiło się na tym jednym kartonowym pudełku.

            Na wierzchu leżały kolorowe dziergane sweterki. Oczy dzieci aż się świeciły, gdy je rozdawałam. Pod swetrami leżały opakowania gazy dla cierpiących na trąd. Dzieci  zaczynały się nudzić. Pod gazą było pudełko z mieszanką bakalii – to mniej więcej jak kilka bułek na parę dni. Potem, gdy włożyłam ręce do paczki , poczułam… czy to możliwe? Chwyciłam mocno i wyciągnęłam – tak! Nowiutki termofor! Rozpłakałam się. Przecież nie prosiłam Boga o termofor, bo nie wierzyłam, że mógłby go przysłać.

            Ruth stała na przodzie dzieci. Przybliżyła się krzycząc:

– Skoro Bóg przysłał termofor, musiał przysłać też lalkę!

            Szperając po dnie pudełka w końcu wyciągnęła małą, ślicznie ubraną laleczkę. Oczy dziewczynki zabłysły! Ona nigdy nie wątpiła!

            Patrząc na mnie, zapytała:

– Mogę iść z tobą, mamusiu i dać lalkę dziewczynce, żeby wiedziała, że Jezus naprawdę ją kocha?

            Ta paczka była w drodze od pięciu miesięcy! Wysłała ją moja klasa ze szkółki niedzielnej. Prowadzący tę klasę posłuchał Boskich podpowiedzi o wysłaniu termofora nawet na równik. A jedna z dziewczynek dołożyła lalkę dla afrykańskiego dziecka – pięć miesięcy wcześniej, w odpowiedzi na pełną wiary modlitwę dziesięciolatki, aby paczka dotarła akurat tego popołudnia.

            W życiu duchowym nie jest najważniejsze poznanie Boga, ale dziecięce zaufanie, zawierzenie Jego tajemnicy. Wraz z zaufaniem, przyjęciem Go, przyjdzie stopniowe poznanie i rozumienie.

 fot. Pixabay