W tym momencie było ich dziesięciu, ale tak na prawdę każdy z nich był sam jak palec. Zresztą, umiera się zawsze w samotności, szczególnie gdy ktoś musi wynieść się od swoich bliskich, ze swojego własnego domu i nie ma już nadziei tam kiedykolwiek wrócić, bo jest trędowaty, a wiec koniec, musi skonać. Nieraz mogło to trwać długo, aż ciało człowieka zgnije pod brudnym burnusem, którego nigdy się nie pierze i nie łata. Trędowaty, zanim stanie się trupem, jest chodzącym śmietnikiem, albo jeszcze gorzej.

Było ich dziesięciu, którzy mieli jeszcze siłę uwierzyć, że jest sens się wysilić i przeciąć drogę Jezusowi, cudotwórcy o którym słyszeli, że również trędowatych uzdrawia, aby prosić Go o uzdrowienie, chociaż dobrze wiedzieli, że jest to niemożliwe. Dziesięciu z nich, którzy akurat byli w tej okolicy wybrało się w drogę z tym beznadziejnym zamiarem. Musieli zdążyć zanim wejdzie do miasteczka do którego zmierzał, bo im przecież nie było wolno do siedzib ludzkich się zbliżać.

Zobaczyli, że wielki tłum schodzi właśnie po stoku wzgórza. Zorientowali się, że są to ludzie którzy towarzyszyli „prorokowi z Galilei. Przyspieszyli zatem kroku, aby dotrzeć przed nimi do miejsca gdzie zaczynały się pierwsze domostwa. Zdyszani, spoceni, w brudnych łachmanach, zaczęli wołać z całej siły : „Dobry Mistrzu, miej litość nad nami!”. Patrzono na nich, jak zwykle, z niechęcią, odrazą i strachem, bo zbyt wielkie było ich nieszczęście, aby móc na nich spokojnie swój wzrok zatrzymać. Jezus jednak nie minął ich spiesznie, ani tym bardziej, nie przeszedł koło nich obojętnie. „Idźcie, pokażcie się kapłanom” – zawołał do nich.

Pozornie nic się nie stało. Padło zdanie i koniec. Dziesięciu trędowatych miało do wyboru: siąść i płakać, denerwować się i głośno wyrażać swój zawód, wołać jeszcze bardziej natarczywie aby uzdrowił przynajmniej paru z nich, albo uczynić tak jak to powiedział Jezus, udać się do kapłanów, mając nadzieję, że cud zdarzy się po drodze, albo w Jerozolimie. Wybrali to ostatnie rozwiązanie. Woleli dać szansę tej nikłej nadziei, aniżeli z góry z niej zrezygnować, tym bardziej, że przecież tyle dobrego słyszeli o „Rabbim z Nazaretu”.

Nie trzeba było długo czekać, bo zaraz za zakrętem drogi, zaczęło się dziwne widowisko. Wszyscy jak na komendę zaczęli się drapać po całym ciele, oglądać palce, dłonie, ręce, nogi. Zaczęli spoglądać wzajemnie na siebie – cała dziesiątka, każdy z nich był zdrowy! Uwolniony od trądu! Ogarnęła ich nieopisana wprost radość. Krzyczeli ze szczęścia, płakali, by za chwilę skakać, kręcić się w kółko, tańczyć, kłaść się na plecy i fikać nogami jak małe niesforne dzieci i głośno dziękować Bogu za Jego zmiłowanie, za cud uzdrowienia. Potem, jeden za drugim, szybkim krokiem udali się do Jerozolimy, aby otrzymać oficjalną pieczęć, że są zdrowi i mogą wieść teraz normalne życie, jak inni ludzie, w swoich rodzinach.

Jedynie jeden z nich nie podążył tym szlakiem, ale wybrał inną drogę. Nie mógł po prostu tego nie uczynić bo był zbyt szczęśliwy i nie mógł pomieścić w sobie wdzięczności, która wrzała w nim z bulgotem. Za wiele miał radości w sercu, aby nie posłuchać tego co ono mówiło do niego. Zawrócił zatem bez wahania i pobiegł do wioski do której udał się Jezus, Będąc jeszcze daleko tak głośno wołał, wielbiąc Boga, że Jezus przerwał swoje nauczanie i wraz z całym tłumem obrócił się w jego stronę.

Kiedy był już blisko, zwolnił kroku i bardzo dostojnie, wcale nie wyglądając na speszonego, kontynuował swoje hymny pochwalne na cześć miłosierdzia Bożego. Potem padł na twarz przed Chrystusem i począł Mu dziękować za namaszczenie go cudownym błogosławieństwem przywrócenia go do życia.

Jezus przyjął to podziękowanie, chociaż dla Niego było ono uwielbieniem Boga i właśnie dlatego, ze smutkiem zapytał, gdzie jest pozostałych dziewięciu, którzy również doznali oczyszczenia, dlaczego nie przyszli oni również aby Bogu oddać chwałę? Pytanie nie było bynajmniej retoryczne, chociaż jego adresaci byli nieobecni. Jezus skierował je do tłumów które Mu towarzyszyły, czyli również do nas, którzy medytujemy tę Ewangelię.

Na koniec Jezus uczynił coś co jest mało zrozumiałe, również dla nas, chociaż często nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy. Jezus powiedział do oczyszczonego z trądu Samarytanina: „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Pytanie dotyczy tego, co Jezus miał na myśli mówiąc do niego o „uzdrowieniu”, bo przecież dziewięciu jego kompanów zostało również cudownie oczyszczonych z trądu?

Sedno zatem tego pytania to zrozumienie różnicy pomiędzy tym co znaczy „oczyszczenie” a tym co znaczy „uzdrowienie” i czy my nie zachowujemy się przypadkiem jak owych dziewięciu, gdy wyznajemy co prawda nasze przywiązanie do Boga, ale ignorujemy Chrystusa, nie akceptując Jego sakramentalnej obecności w Kościele? Warto zwrócić uwagę na to, że pełna odpowiedź implikuje to co się nazywa tajemnicą ludzkiego serca. Więcej niech Duch Święty nam podpowie.

Foto: Flickr.com / Or Hiltch