Nie jesteśmy monadami ani samotnymi wyspami. Żyjemy we wspólnotach, tworzymy je i wzrastamy dzięki nim. Dlatego wspólnota i właściwe relacje z innymi są ważnym czynnikiem rozwoju duchowego. Wspólnota jest potrzebna na wszystkich etapach rozwoju. Małe dziecko nie potrafi żyć bez wspólnoty. Młody człowiek wzrasta i dojrzewa we wspólnocie, która zaspokaja wiele jego potrzeb materialnych, psychicznych i duchowych. Również człowiek dojrzały i stary potrzebuje wspólnoty, by kochać i świadomie głęboko przeżywać swoje życie.
Wspólnot zwykle nie wybieramy. Wybieramy przyjaciół, ale nie rodzeństwo, towarzyszy pracy czy członków wspólnoty zakonnej. W pewnym więc sensie wspólnota jest nam zadana. Różnorodność osób, które tworzą wspólnotę stanowi o jej bogactwie duchowym. Błędem jest próba sprowadzania wszystkich do wspólnego mianownika. W prawdziwych relacjach musi być zgoda na inność, tolerancja, wyrozumiałość, wzajemna akceptacja. Jeśli zabraknie tych cech, tolerujemy wówczas osoby sympatyczne, miłe, akceptujące nas, nadające na tych samych falach, a unikamy pozostałych. Wspólnota dzieli się na elitarne podgrupy, które nie dopuszczają innych, np. ze względu na trudny charakter, brak elokwencji, nieśmiałość czy bojaźliwość. W takich wspólnotach nie ma miejsca dla inaczej myślących czy bardziej anonimowych.
Wspólnota jest doświadczaniem różnorodności. Jest miejscem, które łączy przeciwności. Tworzą ją osoby, które różnią się charakterem, pochodzeniem, zdolnościami, poglądami, pragnieniami czy potrzebami. Taka różnorodność, choć jest bogactwem, może prowadzić do agresji, niezdrowego współzawodnictwa, zranień.
We współczesnym świecie istnieje tendencja do unifikacji. Unifikacja ma wiele plusów, ale posiada również minusy. Jednym z nich jest dążenie do niwelowania różnic. Stare porzekadło głosi, że rodzimy się oryginałami, a umieramy kopiami. Każda osoba rodzi się jako jedyna, niepowtarzalna, oryginalna i dopiero w ciągu rozwoju, poprzez wychowanie, przejęte wzorce, idee może zamieniać się w kopie. Rodzice, odpowiedzialni albo przełożeni próbują niwelować różnice i sprowadzić wszystkich do jednego wzorca. Jest to zjawisko bardzo smutne, nie mówiąc już o tym, że niemożliwe. Wspólnota zamiast ubogacać się, dąży do dezintegracji.
Wspólnota jest autentyczna, gdy jej członkowie nie boją się być sobą, gdy mogą być szczerzy, nie muszą nosić masek i makijaży ani obawiać się, że zostaną osądzeni, wyśmiani czy potępieni. Autentyczna wspólnota pozwala uszanować cechy innych, także te niezrozumiałe i pochylać się z szacunkiem nad tajemnicą każdej osoby. Przestajemy [wtedy] patrzeć na siebie, a zaczynamy patrzeć w tę samą stronę (A. de Saint-Exupery).
Miłość we wspólnocie nie oznacza oczywiście jednakowych relacji z wszystkimi. Nie jest to zresztą możliwe. Inne relacje i inna miłość łączą nas z rodzicami, rodzeństwem, przełożonymi, kolegami, przyjaciółmi… Z pewnymi osobami pozostajemy w poprawnych relacjach, z innymi w bardziej zażyłych a jeszcze z innymi w intymnych czy przyjacielskich. Miłość, podobnie jak tęcza, ma różne odcienie i kolory.
Tworzenie właściwych relacji wymaga dawania, uwalniania się od egoizmu, empatii. Nie jest możliwe życie we wspólnocie, gdy nie ma miłości gotowej do poświęceń, cierpienia i obumierania sobie, gdy brak jest pokory i wdzięczności za wszystkie małe gesty dobra, życzliwości, miłości, a pojawia się obsesyjne i zaborcze uczucie i oczekuje się miłości absolutnej, do jakiej nie jest zdolny drugi człowiek.
fot. Pixabay