Bywają różne sposoby zapamiętywania doświadczeń z teraźniejszości: zdjęcia, obrazy, filmy, powieści, opowiadania. Oto jeden z moich ulubionych sposobów, nazywam go „Chwile zatrzymane w czasie”. Warto go wypróbować, jeśli czegoś podobnego nie praktykowaliśmy.

Błogosławiony między kobietami

Było to niedaleko Santa Maria in Monticelli. Schodziłem w kierunku Piazza Cairoli a z naprzeciwka zbliżała się wesoła grupa złożona z mężczyzny i grupki kobiet.

Mężczyzna miał około pięćdziesiątki, był dość wysoki, „dobrze zbudowany”, z plecakiem na ramionach, szedł w otoczeniu trzech uroczych kobiet. Sądząc po urodzie i twarzach, była to żona i dwie dorosłe córki. W pewnym momencie kazali mu się zatrzymać. Jedna z kobiet zaczęła szukać czegoś w jego plecaku, druga poprawiała mu w tym czasie kołnierz, a trzecia …włosy. Było to tak naturalne i tak mnie, to rozbawiło, że — co nie jest moim zwyczajem — przechodząc, rzuciłem ze śmiechem (po włosku): „Błogosławiony między kobietami”.

Mężczyzna ze szczęśliwą twarzą i uśmiechem w oczach zawołał radośnie: „Kobiety! Zawsze nas poprawiają”. Oddalając się, słyszałem, jak go przedrzeźniały wśród wybuchów śmiechu „Błogosławiony między kobietami”.

Samochód i kobiety

Ktoś zaparkował przed wejściem do naszego domu Ferrari Portofino. Nigdy nie widziałem tylu mężczyzn odwracających głowę w kierunku naszego domu, chociaż w tym miejscu przechodzi wiele pięknych kobiet. Sam długo walczyłem z pragnieniem natychmiastowego wyjścia na ulicę, aby dokładnie obejrzeć to cudo. Powszechnie przecież wiadomo, że Ferrari to nie jest przyrząd do jeżdżenia, to jest dzieło sztuki. Gdy panowie zwracali uwagę swoich towarzyszek na samochód, te rzadko odwracały głowę i zazwyczaj bez entuzjazmu.

Zabawa na Via dei Coronari

Roześmiany chłopiec mógł mieć dwa i pół roku, może trzy. Nie dał się włożyć tacie do prowadzonego przez mamę wózka. Maszerując z trudem po bazaltowej nawierzchni Via dei Coronari, powtarzał co jakiś czas z uporem i przekonaniem w głosie: „Aja! Aja!”. W pewnym momencie zobaczył gołąbka zbierającego niewidoczne okruchy na skraju uliczki. Puścił się ramy wózka i ruszył pędem za ptakiem, który nieprzestraszony uciekał przed nim, podskakując na małych nóżkach. Bolesny upadek był tylko kwestią czasu. Już miał się rozpłakać, gdy dostrzegł, że gołąbek spokojnie posila się niedaleko od niego. Zdecydowanie stanął na nogi, podpierając się rękoma i ruszył w dalszy pościg. Gołąb miał dość przeszkadzania mu w obiedzie i odleciał. A mały chłopczyk już w ramionach przestraszonego taty rozglądał się, szukając, gdzie się podział uczestnik tak dobrze rozpoczętej zabawy.

Szczęśliwa para

Jakaś para zatrzymała się bez słów na przystanku autobusowym. Ona wyglądała na zmęczoną, on pomimo dużego plecaka na ramionach, robił wrażenie pełnego sił. Zapewne byli zwiedzającymi miasto turystami i zastanawiali się, czy iść dalej, czy wsiąść do autobusu. Gdy oparła głowę na jego ramieniu, pocałował ją i zmusił, aby z nim zatańczyła. Chwilę obracali się wokół siebie, pośród stojących ludzi, ona ramionami obejmowała jego szyję. W pewnym momencie zaśmiała się i powiedziała coś wesołym głosem. Odwrócili się i ruszyli żywym krokiem w kierunku Trastevere.

Pomyślałem, że to bardzo szczęśliwa kobieta. Spotkała mężczyznę, na którym może się oprzeć, gdy jest zmęczona, który ją rozumie, umie przywrócić uśmiech na jej twarzy i wyzwolić energię, którą nie podejrzewała, że posiada.

Te dziewczyny!

Stali niezdecydowani na rogu Piazza Cairoli. Dziewczynka nie chciała iść dalej. Była wyraźnie z czegoś niezadowolona i wyrażała to głośno. Prawdopodobnie nie podobał się jej kierunek, w którym mieli pójść. Mama podeszła do niej z uśmiechem na ustach, wzięła w dłonie jej twarz, chwilę coś mówiła, a na koniec pocałowała ją delikatnie w usta. Chłopiec, jej brat, z miną znudzonego anioła obserwował z boku całe wydarzenie. Nie musiał nic mówić. Wiem, co myślał: – „Te, dziewczyny!”. Po chwili już razem ruszyli w kierunku Campo dei Fiori. Dzieci szły przodem, wesoło podskakując.

Obcy w swoim mieście

Młody rzymianin, którego mijałem, dzielił się swoimi odczuciami z kolegą: „Tyle tu przyjezdnych! Czasem sam czuję się jak obcy!”.

She made my day

Zatrzymałem się na rogu placu San Calisto. Podniosłem aparat, aby zrobić zdjęcie, gdy usłyszałem kobiecy głos. „Chcesz, aby Ci zrobić zdjęcie na tle placu?” – „Nie, dziękuję! Nie chcę psuć widoku!” – odpowiedziałem również po angielsku. „Szkoda! Taki handsome man dobrze wyglądałby na tym tle”. – kontynuowała jedna z kobiet, które zatrzymały się na chodniku obok. Spojrzałem na nią z uśmiechem. „She made my day!”.

o. Henryk Droździel SJ, Rzym, 20.05.2023