Bóg się rodzi i przychodzi do nas by zamieszkać z nami nie jako ktoś niedostępny, daleki i wyniosły, ale jako przystępny i bliski. Przychodzi, by być z nami.
Kiedy byłem dzieckiem, to święta Boże Narodzenia wyglądały zupełnie inaczej: było biało, mroźnie i jakoś tak bardziej tajemniczo. Dziś coraz częściej mamy Święta bez śniegu. A to jakby już nie te same święta. Zresztą nie tylko śnieg uległ zmianie, od czasów mojego dzieciństwa. Jeszcze sporo innych elementów: od choinki, która pachniała lasem, przez sztuczne ognie płonące po Pasterce, po ręcznie wykonywane łańcuchy wieszane dla ozdobienia świątecznego drzewka.
Myślę, że każdy z nas ma takie doświadczenie: kiedy dorastamy, kiedy wyjeżdżamy za chlebem, albo zwyczajnie dlatego, że w tym roku spędzamy święta u teściów, dziadków lub wnuków i brakuje tam wielu elementów, do których byliśmy przyzwyczajeni – wówczas czujemy się nieco dziwnie. Kiedy brakuje tradycyjnych i ważnych dla każdego z nas zewnętrznych elementów kojarzących się ze Świętami, wielu nie potrafi przeżywać ich „jak dawniej”. Ale to właśnie w takich momentach pojawia się wielka szansa i okazja by zastanowić się czego najbardziej brakuje, by te święta były rzeczywiście Świętami.
Boże Narodzenie bez Boga
To nasze zagubienie może brać się nie tylko z nostalgii za brakującymi detalami związanymi z Bożym Narodzeniem. Czasem także z ich nadmiarem. Bywa bowiem, że elementy kojarzące się ze Świętami pojawiają się (lub znikają) w innym czasie niż byliśmy do tego przyzwyczajeni. Wystarczyło w ostatnim czasie przejść się po sklepach i centrach handlowych: już od połowy listopada trzeba było przedzierać się tam przez gąszcz świątecznie przystrojonych choinek przy akompaniamencie – a jakże by inaczej! – współczesnych wersji kolęd, które opowiadają o śniegu, konikach, sankach czy gwiazdce, słowem o wszystkim ale nie o Bożym Narodzeniu.
Gdyby spytać dzieci to dla nich najważniejsza w Święta jest szopka i prezenty pod choinką przystrojoną w kolorowe światełka. No, może jeszcze Mikołaj. Ale nie ten święty, tylko ten „wyrośnięty krasnal” – jak go nazwała córka moich znajomych, a którego znamy z wszelkiego rodzaju spotów reklamowych.
Trzeba przyznać, że nasze czasy to dziwne czasy. Czasy, w których święta i symbole religijne są przejmowane i adaptowane przez wielkie korporacje handlowe, aby je przemienić w doskonałe produkty marketingowe. I tak się jakoś porobiło, że choć wszyscy mówią o „Bożym Narodzeniu”, to można odnieść wrażenie, że słowo „Bóg” pojawia się w nazwie tylko dlatego, że do tej pory nie udało się znaleźć lepszego zamiennika. Ale nie ma co się martwić, bo i to da się zmienić, skoro już dziś wielu mówi o „Świętach”, o „Gwiazdce” o „Choince” lub ostatecznie o „Wigilii”.
Słuchając radia, oglądając telewizję, czy przeglądając prasę albo internet można dojść do wniosku, że najważniejsze w Boże Narodzenie to modnie ubrana choinka (najlepiej przez zawodowego stylistę), garść siana umieszczonego pod stołem (lub obrusem), oraz tradycyjna wieczerza wigilijna przygotowana wg staropolskich przepisów dołączonych jako nagroda za odpowiednio duże zakupy w danej sieci handlowej lub jako świąteczny dodatek jakiegoś czasopisma. Wiele gazet, zatroskanych o radosne i miłe przeżycie Świąt, dołączyło płytę CD z nagranymi kolędami, abyśmy nie musieli się męczyć śpiewem lecz mogli spokojnie zająć się konsumpcją i posłuchać gotowych nagrań o białym puchu, bez którego nie ma świąt.
Co było na początku…
Wobec tak dużej komercjalizacji i pośpiechu może się zdarzyć, że nie usłyszymy i nie zrozumiemy tego, „co było na początku”, jak mówi św. Jan w Prologu. Grozi nam powierzchowne przeżywanie Bożego Narodzenia ograniczające się do przedświątecznej krzątaniny, sprzątania, prezentów i jedzenia. Kiedy zdarza się, że brakujemy elementów, które do tej pory kojarzyły się nam ze Świętami, możemy się zżymać i złościć, że przez to one tracą swój urok. Ale można też wykorzystać taką okazję, by zapytać siebie: w takim razie co jest najważniejsze (dla mnie) w tym czasie? Co sprawia, że Boże Narodzenie – przeżywane w swoim domu rodzinnym, u teściów, dziadków czy u wnuków – jest Bożym Narodzeniem niezależnie od tego jaka będzie zewnętrzna oprawa tych Świąt. Bo przecież nie potrawy, tak samo jak i nie opłatek, czy nawet wspólne śpiewanie kolęd, stanowią istotę Świąt. Podobnie jak tort, zdmuchiwane świeczki, albo strzelający szampan nie stanowią istoty obchodów urodzin naszych rodziców, dzieci czy znajomych. To wszystko są dodatki – miłe i radosne, ale nie najważniejsze. Najważniejsze zawsze pozostanie to, co przypomina nam ewangelia i co nie raz wyśpiewujemy w kolędach: Bóg się rodzi, moc truchleje…Słowo stało się Ciałem…
I to jest niesamowite! Bóg się rodzi i przychodzi do nas by zamieszkać z nami nie jako ktoś niedostępny, daleki i wyniosły, ale jako przystępny i bliski. Przychodzi, by być z nami. Oto istota Bożego Narodzenia: Bóg, który przychodzi do nas z wielką prostotą, jako Niemowlę zawinięte w pieluchy i położone gdzieś na sianie.
Boże Narodzenie uczy nas rozpoznawać Boga obecnego wśród nas: w kawałku chleba i wina na ołtarzu; albo jako cud nowego życia, które rozwija się w łonie kobiety, lub dziecko, które właśnie się narodziło. Znakiem obecności Boga jest gest pokoju i przyjaźni, zwycięstwo miłości nad nienawiścią, dobro i życzliwy uśmiech, którego doświadczamy od innych ludzi. Drobne gesty, a jednak tak pełne Boga! To właśnie w nich przychodzi do nas Bóg. To poprzez nie Bóg się rodzi… I to każdego dnia. To tych znaków miłości szukamy w łamaniu się opłatkiem, w świątecznych życzeniach, wspólnej Wigilii, śpiewaniu kolęd czy prezentach pod choinką. Ale mogą się też one wyrazić na wiele innych sposobów.
Bóg się rodzi, by zamieszkać wśród nas. Nie rodzi się tylko raz w roku, lecz każdego dnia, każdej chwili. Żeby o tym nie zapomnieć potrzebujemy odświeżać naszą pamięć. I święta Bożego Narodzenia co roku nam o tym przypominają. Przypominają, że kiedy będziemy mieli dość wszelkich słodyczy i ciast, kiedy schowamy do szaf nasze choinki, kiedy znudzimy się prezentami, Bóg nie przestanie przychodzić do nas tak samo, jak w noc Bożego Narodzenia.
Tomasz Oleniacz SJ