(fot.

(fot. „Nasze Sprawy”, grudzień 2014)

Czy można powiedzieć, że to Pan Bóg doprowadził Ojca do zen? Z mistrzem zen, o. AMA Samy SJ, rozmawia Jacek Poznański SJ.

Właściwie to wszystko stało się dosyć przypadkowo. Nigdy nie myślałem o zen. Ktoś dał mi książkę napisaną przez niemieckiego jezuitę, o. Lassalle’a. Już wtedy byłem poszukujący, chodziłem tu i tam. Przeczytałem tę książkę. Powiedziałem sobie, „Mój Boże, to wygląda jak gdyby było właśnie dla mnie”. Później o. Lassalle odwiedzał Indie kilka razy. Spotkałem się z nim, a on powiedział, że chciałby mnie przedstawić swojemu mistrzowi zen. Ale musiałem najpierw zdobyć pozwolenie.

Mój prowincjał był bardzo życzliwie nastawiony, lecz nie zezwolił mi tak łatwo. O. Lassalle musiał pisać do niego listy ze dwa lub trzy razy. Później jeździłem do Japonii siedem lub osiem razy na dwa do trzech miesięcy. Moja prowincja nie mogła wtedy płacić i jedynie dzięki moim przyjaciołom z Niemiec mogłem sobie na to pozwolić. Gdy już trochę postąpiłem na drodze zen, chciałem prowadzić moje własne kursy zen. Prowincjał jednak nie zezwolił mi na otwarcie ośrodka. Zmagałem się przez piętnaście lat, aby w końcu móc otworzyć dzisiejsze Bodhi Zendo. Czy możesz sobie to wyobrazić? Jeden z prowincjałów nawet mi powiedział, żebym się wynosił z prowincji, bo on nie potrzebuje zen’u. Tak mi powiedział! Pytałem siebie wtedy, gdzie mam iść. Szamotałem się z sobą.

Nastąpił kolejny prowincjał i powiedział, że nie pozwala budować niczego. Wysłał mnie do prowadzonego przez jezuitów Dhyana Ashram koło Chennai, abym tam uczył zen. Dyrektor aśramu powiedział mi: „Prowincjał prosił mnie, bym cię przyjął. Ja nie chcę tutaj żadnego zen, lecz ponieważ prowincjał mnie o to prosił, więc cię wziąłem”. Powiedziałem sobie wtedy: „W porządku, bądź cierpliwy”. I przyszedł następny prowincjał. Był do mnie przyjaźnie nastawiony, wspierał mnie. Dał mi to obecne miejsce, które było bardzo zaniedbane. Po prostu pasły się tutaj krowy. Powiedział, jeśli masz pieniądze, zbuduj sobie, co chcesz. Tak to było. Teraz każdy prowincjał mówi: „ludzie przyjeżdżają, więc kontynuuj”. Ale rozumiem moich współbraci: zen w Indiach nie jest znany.

Kiedy patrzę na dzisiejszych jezuickich mistrzów zen, zauważam, że dosyć mocno się starzeją, niektórzy już umarli, a młodych raczej nie ma. Ruch wokół zen, rozpoczęty w drugiej połowie XX wieku wydaje się nie mieć następców.

Widzisz, problemem jest dzisiaj to, że w rzeczywistości zarówno w Indiach jak i na Zachodzie jezuici nie są naprawdę otwarci. Czy możesz to sobie wyobrazić? Nawet w Stanach jest tak, że większość jezuitów jest zajętych prowadzeniem swoich wielkich instytucji. W Europie to samo. Robią wciąż stare rzeczy. Dają też Ćwiczenia duchowne. Powiedziałem kiedyś paru niemieckim jezuitom: „Czy nie myślicie nic o przyszłości. Świat odchodzi od Kościoła. Co tym ludziom proponujecie? I nie chodzi mi tylko o zen. Przecież przechodzi na Zachód wiele innych wschodnich dróg duchowych”. Powiedzieli mi wtedy: „Jesteśmy zbyt zajęci naszą pracą. Nie jesteśmy w stanie zająć się tymi rzeczami”. Oni są ślepi. Co możesz więc zrobić? To jest poważny problem. Tylko jeden czy dwóch młodszych jezuitów wydaje się być tym zainteresowanych.

A w Japonii, sprawy mają się tak samo. Zen, co prawda, tam istnieje, lecz jezuici nie są zainteresowani. Oni prowadzą swoje wielkie instytucje. Oczywiście, Japończycy uwielbiają wielkie instytucje. Podobnie jest w Indiach. Niedawno o tym pisałem. Uczenie matematyki lub angielskiego to nie jest tak naprawdę nasze zajęcie. Nie po to zostaliśmy kapłanami. Gdzie jest duchowy wymiar? Kiedy jeszcze studiowałem w Loyola College w Chennai, uczył nas tam pewien bramin. Było nas tylko 16 studentów. On posyłał swoje dzieci do jednego z chrześcijańskich koledżów w Chennai. Ale był otwarcie antychrześcijański. Na swoich wykładach jasno wypowiadał się przeciw chrześcijanom. Jeden hinduski chłopak zapytał go: „Szanowny panie, mówi pan przeciw misjonarzom, lecz sam pan posyła swojego syna do chrześcijańskiego koledżu”. Wiesz co on powiedział: „To jest dobra edukacja; mój syn nie musi zostawać chrześcijaninem. Czerpiemy po prostu z tego korzyść. Nasze hinduskie koledże są beznadziejne. Proszę nie myśleć, że skłaniam się ku chrześcijaństwu. Ja po prostu czerpię korzyści z tej sytuacji. To wszystko”. Pytam się więc, jaki jest sens tego naszego zaangażowania?

A poza tym: jakimi jesteśmy wzorcami dla studentów i wykładowców w koledżu? Jezuici zwyczajnie walczą nawzajem między sobą. Dochodzą kwestię kastowe i inne sprawy. I co gorsza, wszyscy na około o tym wiedzą. W Loyola College wszyscy dobrze wiedzą, jak jezuici walczą ze sobą. Nie dajemy żadnych wzorców! Nie jesteśmy ludźmi duchowymi! Nie dajemy właściwego przykładu! Co my więc robimy? Jesteśmy tylko dobrze funkcjonującą korporacją. To wszystko. Czy po to istnieje nasz zakon? Podobnie jest, jak przypuszczam, w Europie i w Stanach. Jest tylko kilku pojedynczych jezuitów, którzy są troszkę otwarci, którzy poszukują.

W Indiach, po Soborze Watykańskim II, wyrósł wielki ruch: inkulturacja, aśramy i tym podobne rzeczy. Wszystko upadło. A jedną z głównych kwestii jest to, że jezuici nie podjęli roli liderów. W Kościele indyjskim było wielu, którzy zwracali swój wzrok na jezuitów, i żywili nadzieję, że wezmą na siebie przywództwo. Lecz nie było nikogo, kto by się tego podjął. Byliśmy po prostu zajęci naszymi organizacjami i instytucjami. Moja prowincja (Madurajska), na przykład, ma pięć dużych koledżów, dziesięć szkół średnich i chyba jedenaście innych szkół oraz mnóstwo społecznych dzieł, a prowincjał nie może znaleźć ludzi do tych zaangażowań. A jeśli chodzi o posługę w rekolekcjach, co się robi? Przeznaczają do niej emerytowanych ojców. Tylko emerytowani jezuici się tym zajmują, nieraz nie mają przygotowania do zajmowania się duchowością. Oczywiście, wszyscy wiemy coś o duchowości i o tym, jak dawać rekolekcje ignacjańskie. Zazwyczaj jednak są to rekolekcje oparte na konferencjach, i najczęściej są one głoszone do zakonnic. Moja prowincja nie ma wymiaru duchowego!

Oczywiście, nasze szkoły będą dalej działać. Zawsze będzie tam praca. Lecz to nie jest nasze powołanie. Pytam się więc: na czym się skupiamy? Gdzie jest nasze rozeznawanie? Czy naprawdę wsłuchujemy się w świat, w to, co się w nim wydarza? Zachodzi w nim ważny dialog pomiędzy różnymi duchowościami. Nasi mówią tylko o sprawiedliwości. Ale często to jest tylko robieniem ubogich bogatymi. To jedyna forma sprawiedliwości. Jedynie walka o te sprawy. Brak duchowości. Sądzę więc, że nasze jezuickie powołanie jest naznaczone pewną tragicznością.

Czy są w Indiach prawdziwi chrześcijańscy mistrzowie duchowi?

Nie ma nikogo. Co prawda w niektórych chrześcijańskich aśramach są dobrzy nauczyciele, lecz aśramy raczej się nie rozwijają. Ci nauczyciele wolą jeździć do Europy. W Europie jest ogromne zapotrzebowanie. Tutaj raczej nie. Przychodzą jedynie nowicjusze i zakonnice. Ale to głównie w ramach formacji. W Europie ludzie czują potrzebę jakiegoś duchowego wymiaru. Chrześcijaństwo nie daje im zaspokojenia. Potrzebują więcej duchowego wymiaru.

Z pewnością Ojciec spotyka innych mistrzów zen. W którym kierunku oni obecnie podążają?

Moje kursy zen daję w jednym z franciszkańskich klasztorów w Niemczech. Jest tam na miejscu jeden taki mistrz zen. Praktycznie każdego miesiąca przyjeżdża na jego kursy mnóstwo ludzi. Są to chrześcijanie, głównie niepraktykujący chrześcijanie. Każdego miesiąca pięćdziesiąt osób. Zawsze jest wiele osób na liście rezerwowej. Znam też innego mistrza zen, który miesza zen ze wszystkim. Uprawia rodzaj New Age’u. Wciąż płyną do niego tysiące Niemców. Pozwala im robić wszystko. W jakiś sposób ludzie ci czują, że nie są już niewolnikami chrześcijaństwa. Tak to przeżywają. Chrześcijaństwo jest dla nich rodzajem opresyjnej struktury.

Czy jest jakaś współpraca między Ojcem, a naszymi teologami, co do kwestii z pogranicza różnych duchowości, zwłaszcza zen i chrześcijaństwa?

Zaprosili mnie niedawno do naszego teologatu w Pune, abym prowadził wykłady. Ale jestem już zmęczony. Nie jestem w stanie. Wiesz, nasi teologowie, jak wielu innych teologów, są raczej molami książkowymi. Uczą duchowości, ale nie są zbyt zainteresowani jej praktykowaniem. Wolą pisać książki i artykuły.

(Rozmowę przeprowadzono w Ośrodku Bodhi Zendo, Perumalmalai/Kodaikanal, Tamil Nadu, Indie 26 X 2014. Angielski oryginał wywiadu był autoryzowany przez o. Samy. 23 O. Arul Maria Arokiasamy SJ, urodzony w Birmie w roku 1936. W 1982 r. otrzymał autoryzację od Yamady Ko-Un Roshi (+1989) oraz imię Gen-Un-Ken (Ciemny lub Pierwotny Obłok). W roku 1996 otworzył ośrodek zen w Perumalmalai).

Jacek Poznański SJ/ („Nasze Sprawy, grudzień 2014)/ RED.