(fot. vishwaant/ Flickr.com/ CC)

(fot. vishwaant/ Flickr.com/ CC)

Kaznodzieje często z lubością powtarzają pobożne wezwanie, abyśmy „otwierali się na Boga i Jego łaskę”. Ma to być jedno z głównych zadań chrześcijanina, rodzaj moralnego przekraczania siebie, żeby spodobać się Bogu. Trzeba tylko zrobić ten jeden mały krok.
Dzisiejsza Ewangelia pokazuje, że jest dokładnie na odwrót. To sam Chrystus otwiera zamkniętego i zablokowanego człowieka. A on co najwyżej może przyjść do Niego i błagać o tę łaskę. Gdy Bóg otworzy człowieka, wtedy dzieją się cuda.

Popatrzmy na tego chorego człowieka. Był głuchy, ale coś musiał niewyraźnie bełkotać, tyle że mało kto rozumiał, o co mu chodzi. Można to wywnioskować z faktu, że po uzdrowieniu „mógł prawidłowo mówić”. A więc wcześniej jakoś mówił. Nie słyszy, dlatego nie potrafi normalnie mówić. Zachwiały się w nim dwa fundamenty międzyludzkiej komunikacji: słuchanie i wyrażanie ustami tego, co się myśli, przyjmowanie drugiego człowieka i Boga słuchem i odpowiadanie na ich słowo ustami. Chrystus naprawił w nim poważną usterkę, czyniąc go na nowo zdolnym do właściwej komunikacji z innymi.

Oczywiście, uzdrowienie głuchoniemego to nie pouczenie medyczne, lecz opis głębszej rzeczywistości, mającej związek z wiarą i naszymi codziennymi relacjami.

Kłopoty ze słuchaniem

Istnieją w nas głębsze przeszkody niż tylko fizyczne i zewnętrzne ograniczenia, które powodują, że nie potrafimy się dogadać i usłyszeć, co druga osoba ma nam do powiedzenia.

Weźmy najpierw „zamknięte uszy”. Ktoś może mówić tym samym językiem, a ja mogę mieć poczucie, że nie nadajemy na tych samych falach, wydaje mi się jakiś obcy, nie rozumiemy się. Powodem tego niezrozumienia może być brak dobrej woli, obstawanie przy swoim, lęk, że jeśli coś usłyszę, to zachwieją się moje przekonania.

Ciekawe, że jeśli człowiek chce, to nawiąże dobry kontakt nawet z obcokrajowcem, chociaż nie zna jego języka. Czegoś takiego doświadczyłem, kiedy pracowałem w areszcie dla nielegalnych imigrantów w Berlinie. Byli tam, na przykład, Chińczycy, którzy mówili tylko we własnym języku. Próbowaliśmy więc porozumieć się rysując i machając rękami, bo rzeczywiście chcieliśmy nawiązać dialog. I poszło. Zawsze kiedy ich tam odwiedzałem, cieszyli się, że ktoś przyszedł pogadać i ich posłuchać, chociaż nie rozumieliśmy wypowiadanych słów. Ale komunikacja doszła do skutku.

Inny przykład zakłócenia słuchania powstaje wtedy, gdy ktoś wbije sobie do głowy, że zawsze ma rację i już wie swoje – rodzaj pychy. Nie będzie wówczas w ogóle słuchał, co inni mają do powiedzenia. Nie pomyśli nawet, że może jednak w czymś się mylić. I to go blokuje. Owszem, może nawet przytaknie na czyjeś słowa, ale wewnętrznie pozostanie niewzruszony. Taki człowiek w rzeczywistości jest głuchy.

Zastanówmy się, jak słuchamy Ewangelii podczas mszy św. Gdzie wówczas wędrują nasze myśli? Czy czasem nie pojawia się taki mechanizm, że przecież już tyle razy to słyszałem. I odwracam uwagę. Zamykam się. A przecież przyszedłem, żeby posłuchać, co Bóg chce mi powiedzieć.

Sparaliżowana mowa

A „związany język”? Czy można mieć spętany język tak jak ręce i nogi? Jak najbardziej. Kiedy dwoje ludzi się kłóci, to na koniec zazwyczaj przestają się do siebie odzywać. Język przywiera do podniebienia. Czasem na długo zapada obustronne milczenie. Opanowuje ich niemota. Nie potrafią sobie przebaczyć i dogadać się. I to bardzo boli.

Tak czy owak, jakość mówienia w człowieku zależy od jakości słuchania. Jeśli nie potrafię słuchać, albo jeśli słucham byle czego, nie będę też zdolny do prawidłowego mówienia, które buduje, pogłębia relację, a nie tylko zdawkowo informuje drugiego o tym, czy o tamtym.

Lekarstwo

Co wobec tego proponuje Jezus?

Na osobności palcami dotyka uszu i języka chorego. Co więcej, wkłada mu własną ślinę na język. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że Jezus zachowuje się jakoś tak nieelegancko. Czy nie znał zasad dobrego wychowania? W rzeczywistości chodzi o znak dla nas. To nawiązanie do biblijnego opisu stworzenia, gdzie Bóg lepi swoimi rękami człowieka z gliny. W ten sposób Chrystus daje choremu udział w swoim życiu i zdolności mówienia. Żeby się człowiek otworzył, konieczne jest intymne zwrócenie się Boga ku człowiekowi, bliskość, a nie jakieś czary mary. A człowiek musi pozwolić się dotknąć. To jedyne, co możemy zrobić.

Zauważmy, Jezus mówi do głuchoniemego: „Effatha” – „Otwórz się”, kiedy ten człowiek jeszcze tego nie słyszy. Nie każe więc głuchemu, aby on sam z siebie się otworzył, bo to niemożliwe. Jezus nakazuje temu, co go blokuje, aby ustąpiło.

Ale jak to uzdrowienie dokonuje się dzisiaj? Chrystus Zmartwychwstały w dalszym ciągu uzdrawia w każdym sakramencie i w swoim Słowie. Nie mamy innych lepszych lekarstw na tym świecie. Czy jednak chcemy dać sobie pomóc? Czy chcemy słuchać pomimo oporów i rozproszeń?

Interesujące, że to inni ludzie przyprowadzili głuchoniemego do Jezusa. Może się opierał? Może nie chciał? Tego nie wiemy. Ale wiemy, że ludzie duchowo zamknięci tak często reagują: „A co mi tam będziesz gadał? Ja wiem swoje”. „Nigdzie nie pójdę”. Daj mi spokój”. Albo wprawdzie chcieliby, żeby im niemota i głuchota ustąpiła, ale wątpią: ” Czy te sakramenty i Słowo Boże coś zmienią?”

Nie pozostaje nam nic innego jak często wołać do Chrystusa, by uwalniał nas z głuchoty i niemoty, by budził w nas wiarę. Bo skuteczniejszego Lekarza na tym świecie nie ma.

DEON_LOGO/ O. Dariusz Piórkowski SJ/ RED.