„Gdy Eliasz przyszedł do Bożej góry Horeb, wszedł do pewnej groty. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana! A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: Co ty tu robisz, Eliaszu? Eliasz zaś odpowiedział: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie. Wtedy Pan rzekł do niego: Idź, wracaj twoją drogą ku pustyni Damaszku. A kiedy tam przybędziesz, namaścisz Chazaela na króla Aramu. Później namaścisz Jehu, syna Nimsziego, na króla Izraela. A wreszcie Elizeusza, syna Szafata z Abel-Mechola, namaścisz na proroka po tobie” (1 Krl 19,9a.11-16)

*

Bóg przyszedł spotkać się z Eliaszem w lekkim powiewie. Dla mnie to historia o tym, że człowiek, który kiedyś spotkał Pana Boga, rozpoznaje Go, kiedy On przychodzi. Nawet jeśli jest to przyjście w najbardziej zwyczajny sposób, pomiędzy spektakularnymi wydarzeniami codzienności. Bo Pan Bóg jest dla mnie przede wszystkim Bogiem zwyczajności. Tak Bliskim, że mogę Mu opowiadać o wszystkim: cieszyć się, chwalić, żalić i lamentować. Ale to tak absolutna bliskość, że aż umyka wzrokowi. I jest Bogiem tak Dobrym, że obdarowuje mnie w każdej chwili tak wieloma dobrami, że przestaję je traktować jako coś cudownego i niezwykłego. Przestaję zachwycać się dobrami, to i Dobry wydaje się nieobecny. Ale On chyba już taki jest. Jak pisał klasyk: jest tak transcendentny, że aż nieobecny…

***