Choroba, cierpienie, ból, chociaż stanowią część naszej egzystencji, nie są celem samym w sobie. Źle rozumiana duchowość prowadzi do mistyfikacji cierpienia. W historii duchowości istniały niejednokrotnie kierunki i tendencje prowadzące do uświęcania bólu; zachęcające, by poszukiwać cierpienia, kochać je i prosić o nie. Tendencje te prowadziły wiele pobożnych osób do świętości, ale były również przyczyną fałszywie rozumianej duchowości.
Z drugiej strony błędem jest przemilczanie cierpienia, ucieczka przed nim (np. w alkohol, narkotyki, świat wirtualny, pracoholizm), paniczny lęk, usuwanie ludzi chorych od społeczeństwa, czy tworzenie iluzji świata bez cierpienia i bólu (reklama i promocja młodości, cuda współczesnej medycyny).
W rzeczywistości Bóg stworzył wszystko dobre, a więc pozbawione braków, jakim jest cierpienie (zob. Rdz 1). Pan Bóg nie powołał nas do cierpienia, ale do szczęścia z sobą, do miłości. Stąd cierpienie, które jest związane z życiem na ziemi i które najczęściej jest konsekwencją grzechów naszych i innych, ma charakter przejściowy; nie jest celem, ale środkiem.
Bóg w Jezusie wszedł w ludzkie cierpienie. Jezus nie unika cierpienia. Nie szuka go, ale gdy przychodzi, zmierza się z nim. W obliczu cierpienia jest nam bardzo bliski. Z lękiem błaga Ojca, by zaoszczędził Mu cierpienia: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! (Łk 22,42). Na krzyżu nie dziękuje Ojcu za śmierć, ale wyjawia swoją tragiczną samotność: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27,46).
Jezus nie był nigdy obojętny wobec ludzkiego bólu. Św. Marek w rozdziale trzecim swojej Ewangelii ukazuje nam niezliczone tłumy cierpiących, którzy cisną się do Jezusa z wszystkich stron, w nadziei, że zostaną uzdrowieni (Mk 3,7–10). Jest to obraz – getto z jednej strony dramatu, cierpienia, niepokojów, beznadziei a także rywalizacji, zazdrości, a z drugiej strony oczekiwań, pragnień, nadziei. Jakby cały ból świata cisnął się do Jezusa. Tłum ludzi widzi w Jezusie jedyną nadzieję ratunku.
Jezus walczy z cierpieniem, bólem, uzdrawia, przywraca człowiekowi właściwą mu godność i piękno. W ten sposób kontynuuje piękno Bożego stworzenia.
Jezus nie uświęca bólu ani nie błogosławi. Cierpienie nie pozostawia Go nigdy obojętnym. Ale z drugiej strony nie uwalnia od niego całkowicie. Gdy uzdrowi chromego, każe mu wziąć swoje łoże (J 5,1nn). Łoże – to znak choroby, paraliżu, skrępowania, niepewności. Uzdrowienie nie oznacza całkowitego wyzwolenia od łoża: od niepewności, choroby, zniewoleń, trudu egzystencji. Pozostawione łoże jest znakiem, który przypomina, kim jesteśmy, przypomina słabość i kruchość życia i kieruje do Boga.
Gdy św. Paweł prosił o uwolnienie od cierpienia, otrzymał zapewnienie o łasce, która pozwoli mu go podjąć, zmierzyć się z nim: Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz /Pan/ mi powiedział: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny ( 2 Kor 12,7-10).
Jezus nie znosi cierpienia, ale napełnia je miłością. Cierpienie Jezusa jest miłością Ojca i Syna do człowieka, do nas. Pisze św. Paweł, że Jezus umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie (Ga 2,20), a św. Jan: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał (J 3,16).
Jezus przyszedł pokazać nam, że cierpienie, chorobę, śmierć może pokonać tylko miłość, nie środki znieczulające ani cudowne uzdrowienia. Miłość nadaje sens wszystkiemu i pozwala znosić najcięższe trudy. Dramat człowieka nie polega na tym, że cierpi, ale na tym, że jest to cierpienie zmarnowane, niepotrzebne, odrzucone. Gdy brakuje miłości jako sensu cierpienia, staje się ono niemożliwe do udźwignięcia.
Raoul Follereau, wielki orędownik trędowatych, opowiadając o swoim pobycie w leprozorium na jednej z wysp Oceanu Spokojnego wspomina starca, który mimo ogromnego bólu i cierpienia był pogodny i radosny. Follereau zauważył, że codziennie z trudem przemieszczał się w kierunku ogrodzenia leprozorium i oczekiwał na spotkanie starej kobiety. Gdy Follereau zapytał o tę kobietę, trędowaty opowiedział mu swoją historię: To moja żona. Zanim tutaj przyszedłem, ona mnie leczyła, w tajemnicy przed wszystkimi, czym tylko mogła. Pewien czarownik dał jej jakąś maść, którą codziennie smarowała mi twarz. Zagoiła się jednak tylko część policzka, gdzie mogła składać swój pocałunek… Kiedy wszystkie starania okazały się beznadziejne, wtedy mnie zabrano i przyprowadzono tutaj. Ona podążyła za mną. Kiedy widzę ją każdego dnia, wiem, że żyję tylko dzięki niej i jedynie dla niej (Bruno Ferraro, Czterdzieści opowiadań na pustyni).
Warto jeszcze wspomnieć o innym rodzaju cierpienia, nie chcianym przez Boga. Jest to ból, który rodzi się z naszego subiektywizmu, z naszej nadwrażliwości, płytkości czy głupoty; ból, który zadajemy sobie sami. Taki ból nie jest krzyżem, ale niepotrzebnym cierpieniem, który należy eliminować.
Pytania do refleksji i modlitwy:
- Co mnie najbardziej boli, co jest źródłem mojego cierpienia?
- Jakie chore miejsca mojego życia wymagają spojrzenia i miłości Jezusa?
- Czy jestem wrażliwy na cierpienie innych? Jak zachowuję się wobec ludzi dotkniętych cierpieniem, śmiercią kogoś bliskiego?
- Czy mam zdrowe podejście do cierpienia? Czy nie próbuję uciekać przed cierpieniem; zagłuszać myśli o cierpieniu? Czy nie wyszukuję sobie cierpienia zastępczego, by uniknąć konfrontacji z rzeczywistymi problemami mojego życia?
- Czy widzę sens mojego cierpienia? Czy widzę związek pomiędzy cierpieniem i miłością?
- Jak zachowuję się, gdy dotyka mnie cierpienie?
fot. Pixabay