Organista z parafii w Wiszniewie koło Mołodeczna na Białorusi pisze dnia 10 stycznia 1951 roku do jednego z jezuitów w Polsce, że w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia oddał Bogu ducha ich ukochany proboszcz Stanisław Michalski. Było to dokładnie 70 lat temu.

W liście prosi „również o kilka słów odpowiedzi, bym mógł być pewnym, że zadośćuczyniłem woli śp. zmarłego, który prosił, by po jego śmierci powiadomić o zaszłym wypadku – przełożonych zakonnych”. Czy był to rzeczywiście wypadek? Jakiemu wypadkowi uległ 38 letni jezuita posługujący na terenie ZSRR? Zanim do tego wrócimy, to przytoczmy kilka ważnych dat z jego życiorysu. Dowiadujemy się ze świadectw spisanych przez innych jezuitów, że w 1942 roku, jeszcze zanim otrzymał święcenia kapłańskie (3.10.1944), był więziony w wileńskim więzieniu na Łukiszkach, a potem internowany w Poniewieżyku (35 km na północ od Kowna). Pod koniec 1944 roku trafił najprawdopodobniej na krótko do parafii w Wojstomiu na Białorusi.

W liście do swojego byłego nauczyciela pisze z Wiszniewa w 1946 roku, że „tak wielkich obszarów nie można zostawić bez księdza, ja tego nie potrafię uczynić. Ojcze Kochany prosiłbym bardzo przedstawić moją sytuację Przew. Prowincjałowi. Niech Ojciec wspomni też, że chcę i pozostanę zawsze wiernym i posłusznym synem Loyoli. Z największą radością i ochotą wróciłbym w rodzinne strony do swoich, do Braci Ukochanych wszak tam sto razy spokojniej i bezpieczniej, ale gdy warunki zewnętrzne nie pozwalają na to, gdy dobro dusz wymaga, aby w tak wielkiej parafii (7 tys.) był ksiądz, która przez rok cały za Niemcami była pozbawiona opieki duchowej, ponieważ ks. Proboszcz był aresztowany i gdy w pobliskiej parafii nie ma księdza, a w drugiej ks. Proboszcz chory, więc wobec tego proszę Kochanego Ojca, aby był tak łaskawy i prosił Przew. Oj. Prowincjała, aby pozwolił mi zostać nadal na parafii wiszniewskiej. Moje najgorętsze życzenie obecnie jest trwać dalej na posterunku, choćby tu nawet bardzo ciężko było – chcę wytrwać do końca tak jak Dobry Pasterz. Który daje duszę swą za owce swoje”.

Kościół katolicki w Wiszniewie na Białorusi

Było bardzo ciężko, ale wytrwał na posterunku do końca.

Ksiądz Artur Leshnevsky, salezjanin, którego rodzina pochodzi z Wiszniewa, przypomina sobie wspomnienia babci. Opowiadała mu różne historie o ojcu Michalskim. „Był wspaniałym, świętym kapłanem” – mówiła i modliła się do niego jak do męczennika.

Mimo grożącego mu niebezpieczeństwa pozostał na parafii.

Ksiądz salezjanin opowiada, że dzięki temu jezuicie, którego nigdy nie widziałem, odnalazłem swoje powołanie. Gdy byłem jeszcze dzieckiem babcia zabierała mnie po Mszy św. nad jego grób i razem modliliśmy się o nowe powołania do kapłaństwa. Kiedy dorosłem, zadałem jej pytanie: dlaczego modlitwy się akurat przy grobie tego kapłana? Powiedziała, że ​​komuniści skonfiskowali całą naszą posiadłość, a rodzina została nazwana kułakami. Mój pradziadek został pobity na śmierć, a prababcia z ośmiorgiem dzieci została bez niczego. Żyli w piwnicy, a ojciec Stanisław zaopiekował się nimi. Babcia powtarzała często ze łzami w oczach, że dzięki niemu nie umarliśmy z głodu.

Babcia opowiadała, jak komuniści szydzili z księdza proboszcza, jak zimą kazali mu wejść do jeziora i nie pozwalali z niego wyjść. Wspominała jak kiedyś wtargnęli do kościoła podczas Mszy św., wyrwali mu kielich i nalali do niego bimbru. Potem trzymając go wlewali mu bimber do gardła. W Wigilię Bożego Narodzenia członkowie Komsomołu pobili go w kościele do nieprzytomności. Cierpiał całą noc, a o północy (w porze Pasterki) pokazał się ludziom modlącym się za niego na zewnątrz. Ostatkiem sił udzielił wszystkim błogosławieństwa i nakazał, by przy jego grobie prosić o nowe powołania. Tak więc ja przy grobie jezuity rozpoznałem swoją drogę do kapłaństwa. Tak jak moi przodkowie, tak i ja oddaję cześć ojcu Stanisławowi jako świętemu. Moja babcia, jej siostra i matka, miały w swoich modlitewnikach zdjęcie ks. Stanisława w trumnie (to samo zdjęcie można zobaczyć poniżej). Po każdej modlitwie całowały to zdjęcie. „Ten ksiądz to święty – mówiły. A jego grób to miejsce modlitwy”.

Czy o. Stanisław Michalski SJ, którego historia została wydobyta z zapomnienia w ostatnich dniach, będzie orędował za powołaniami do Towarzystwa Jezusowego? Czy jego mogiła (zdjęcie poniżej), będąca przed kilkudziesięciu laty miejscem modlitwy, zacznie ponownie gromadzić modlących się o powołania zakonne?

Dziękuję o. Victorowi Zhukowi SJ z Witebska za przypomnienie mi sylwetki tego świętego jezuity i udostępnienie świadectwa ks. Artura Leshnevsky’ego. Jego artykuł w języku rosyjskim można przeczytać na stronie Towarzystwa Jezusowego w Federacji Rosyjskiej.

Stanisław Michalski SJ – urodził się 1 maja 1912 roku w Mełpinie koło Śremu jako syn Józefa i Józefy z Drzewieckich. Wstąpił do Towarzystwa Jezusowego 8 sierpnia 1928 roku w Kaliszu. Po studiach filozoficznych, jakie odbył w Krakowie, został skierowany do Wilna, gdzie w jezuickim gimnazjum był sekretarzem dyrektora szkoły. Po wybuchu II wojny światowej rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Jako kleryk, 26 marca 1942, trafił do więzienia na Łukiszkach, a stamtąd po siedmiu miesiącach został internowany. Po powrocie do Wilna, 3 października 1944 roku otrzymał święcenia kapłańskie i objął opuszczoną parafię w Wiszniewie koło Mołodeczna. Tam też zmarł w skutek pobicia przez członków Komsomołu w Dzień Bożego Narodzenia 25 grudnia 1950 roku o godz. 11:15. Do tej pory niewiele było wiadomo o jego latach pracy na parafii w Wiszniewie.

Białoruska telewizja Byelsat o ojcu Michalskim.