„Będę Cię wielbił, Panie, i wychwalał, i błogosławił Twojemu imieniu” (Syr 51, 12), bo na mnie spojrzałeś i patrzysz po ojcowsku w moje oczy, gdy się do Ciebie modlę i rozumiesz mnie gdy nawet bez słów do Ciebie przychodzę i nic nie mówię.

Jeśli nawet bez pożegnania odchodzę, nie odwracasz gniewnie ode mnie głowy, ani też nigdy nie próbujesz siłą zatrzymać mnie przy sobie. Czekasz na moje przebudzenie. Chcesz żebym sam to zrozumiał, że raniąc Twoją miłość, krzywdzę też samego siebie.

Wiem dobrze, że nie o procedurę przeprosin Ci chodzi, gdy wzywasz mnie do nawrócenia, ale o zdrowie i delikatność mojej duszy, aby nie była zablokowana żadną niechęcią, próżnością, lenistwem i udawaniem. Przede wszystkim jednak chcesz ją uwolnić od nienawiści, aby nie trawiły jej niesłuszne pretensje i nie szukała ulgi w fałszywych rozgrzeszeniach.

Panie spraw, abym umiał wyznać swoje winy, a szczególnie tę która polega na okłamywaniu samego siebie uważając, że nie potrzebuje Ciebie, ani Twego zbawienia.

Nasz świat nie jest wieczny. Ma on swój początek i ma koniec, ale nie robi to na nas większego wrażenia, bo tak czy inaczej, każdy z nas ma swój własny koniec, którym jest śmierć. Dzisiaj jednak często pojawiają się głosy, że zbliża się koniec apokaliptyczny, czyli połączenie tych obu końców w jeden, ostateczny.

Ty Boże nie podlegasz siłom destrukcji, ale nad nimi panujesz, bo Ty jesteś wieczny i stwórczy i nas miłujesz. Nie determinuje Cię apokalipsa ani nic innego co się dzieje we wszechświecie, gdyż nad wszystkim góruje potęga Twojej Miłości – zawsze młodej, pełnej radości, olśniewająco pięknej i zarazem swojskiej, rodzinnej, domowej, zwyczajnej, jak modlitwa : „ módl się za nami grzesznymi Maryjo, TERAZ i w godzinę ŚMIERCI naszej, amen”

Photo by Luis Quintero from Pexels