Artykuł archiwalny, który ukazał się w kwartalniku „Być dla innych”.

Dwóch młodych mężczyzn czeka na autobus na przystanku. Wielu określiłoby ich „dresami”. Widać, że korzystają z odżywek i siłowni. Włosy prawie „na zero”. Ubranie sportowe. Siedzą niedbale, prawie ze sobą nie rozmawiając. Słowa pojawiają się, kiedy chodnikiem przed ich oczyma przechodzą dwaj mężczyźni, jakby z innego świata – w dobrze dopasowanych garniturach i torbami na laptopy. Wyglądają na biznesmenów albo menagerów z korporacji. Na ten widok jeden z „dresów” na przystanku mówi do drugiego: „Jak ja nienawidzę tych (…) w krawatach. Myślą, że są od nas lepsi”.

Wiele możemy się domyślać w tej sytuacji. Czy przechodzący myśleli, że są lepsi od mężczyzn z przystanku? Nie wiemy. Możemy przypuszczać jednak prawie na pewno, że ten, któremu wyrwała się uwaga odnośnie „biznesmenów” myśli, że jest od nich gorszy. Nie mówi o nich, ale mówi o stosunku do samego siebie! Tamci pewnie go nawet nie zauważyli przechodząc. Podobnie, nie sądzę, że rzeczywiście nienawidzi „tych (…) w krawatach”. Nienawidzi raczej siebie i swojego życia, a zauważeni mężczyźni są tylko lustrem, w którym odbija się własne niezadowolenie z siebie. Komentarz odnośnie innych najpewniej odkrywał wiele o samym mówiącym.

Nasze słowa mówią o nas samych. Jak podkreśla jeden z jezuitów, warto siebie samego słuchać, kiedy myślimy lub mówimy w złości. Czy oburzając się, że ktoś mnie traktuje jak głupca nie wyrażam swojego przekonania, że może głupcem jestem? Czy wyrzucając, że ktoś traktuje mnie bez szacunku, jak powietrze, nie wyjawiam przypadkiem niepewności odnośnie swojej wartości oraz braku szacunku i miłości do samego siebie? Czy oskarżając kogoś w sercu o to, że mnie zranił odrzucając moją miłość czy przyjaźń, nie daję sobie samemu komunikatu, że odrzucenie to mój wrażliwy punkt, być może od dzieciństwa? Wszak, choć zazwyczaj z wielkim oporem to przyjmujemy, nikt nie może nas zranić jeśli na to nie pozwolimy, podobnie jak nikt też nie może mi zapewnić szczęścia. Mogę cierpieć i dziwnym byłoby, gdybym tego nie przeżywał, kiedy coś mnie dotyka głęboko – to jednak nie „wina” świata wokół. Jak w przypadku mężczyzny z przystanku przyczyną niespełnienia nie są ci, którzy są lepiej wykształceni, więcej zarabiają i spędzają wakacje na Malediwach.

Stosunek do nas samych ma wpływ na stosunek do innych, tak jak moje relacje wpływają na obraz mnie samego. Nie sposób z autentyczną życzliwością patrzeć na drugiego człowieka, jeśli się sobą pogardza. Nie sposób pogardzać drugim człowiekiem, nie zaprzeczając swojemu człowieczeństwu. Podobnie rzecz ma się z trzecią podstawową relacją – prócz stosunku do siebie i do drugiego – z relacją ze Stwórcą. Nie sposób kochać Boga, odrzucając człowieka, który jest jego dzieckiem. Nie sposób kochać Boga, odrzucając siebie samego jako jego nieudane stworzenie.

Jesteśmy otwarci na relacje lub nie, Kochamy albo temu zaprzeczamy. Nie sposób w jednej relacji żyć lękiem czy nienawiścią, a w innej miłością. Mamy jedno serce. Przyjęcie tego jako duchowego i egzystencjalnego aksjomatu, pomaga w praktyce odkrywania prawdy o sobie. Wystarczy zauważyć przestrzeń wzrostu z jednej z trzech osi relacji w naszym życiu i pozostałe dwie będą się niezauważalnie zmieniały. Wchodząc w głębię relacji z Bogiem, otworzę się na człowieka. Doświadczając pełnej zaufania przyjaźni z drugą osobą, łatwiej zaufam Bogu. Rozumiejąc lepiej siebie, zrozumiem lepiej innych. Przyjmując z miłością swoją historię i swoje życie, dotrę do poziomu niewymuszonej wdzięczności w relacji z Bogiem. To jedna historia mojego życia, w której jestem zaproszony do miłości sercem coraz mniej rozdartym i podzielonym, podobnym do Serca Jezusa.

Piotr Kropisz SJ

Posłuchaj najnowszej konferencji Piotra Kropisza SJ na kanale YT „duchowość ignacjańska”

Fot. eStock (CC BY-NC-ND 2.0.)