Trudności z zachowaniem równowagi pomiędzy modlitwą a działaniem są najbardziej widoczne w okresach kryzysu Kościoła lub wspólnot funkcjonujących w jego ramach. Wydaje się bowiem wówczas, że Kościół lub wspólnota za mało robią. Pojawiają się więc głosy, że trzeba wychodzić do świata, działać, reklamować, zaczepiać na ulicy, krzyczeć z plakatów; że trzeba być obecnymi w telewizji, radiu, Internecie czy innych mediach; że należy wychodzić do ludzi, być tam, gdzie oni są.

Z pewnością nie jest to bez znaczenia. Jednak trzeba też pamiętać, że chrześcijanin nie może być dzisiaj agitatorem, „marketingowcem”, człowiekiem chwytliwych i prostych haseł albo sprytnym manipulatorem – choć może się wydawać, że właśnie tacy są najefektywniejsi. Czasami nawet postawy te myli się z oznakami żywej wiary. Współczesny ewangelizator powinien przede wszystkim umieć po prostu być. Z tego winno wypływać cierpliwe towarzyszenie innym, szczery szacunek dla każdego człowieka, umiejętność ofiarowania siebie bliźnim, wsłuchiwanie się w innych ludzi, podprowadzanie pod progi Tajemnicy. Dlatego w ferworze różnych ewangelizacyjnych działań nie może umknąć coś absolutnie fundamentalnego.

Przylgnięcie do Imienia Jezus

Aby uchwycić pewien ważny wymiar w relacji modlitwy i działania, warto odwołać się do bardzo znamiennego świadectwa Franza Jalicsa, węgierskiego jezuity, który od wielu lat żyje i pracuje w domu rekolekcyjnym w Górnej Frankonii, w Niemczech2. Jest on cenionym kierownikiem tak zwanych rekolekcji kontemplacyjnych, polegających w dużej mierze na wprowadzeniu w modlitwę Imienia Jezus oraz uczeniu kontemplacyjnego stylu życia.

Jalics z dużym zaangażowaniem przeżył okres soborowy i posoborowy. Głęboko wziął sobie do serca ideę solidarności z ludźmi zepchniętymi na margines społeczny, ową słynną preferencyjną opcję na rzeczy ubogich, której wcielenie w życie w wielu krajach rzeczywiście przyczyniło się do uwiarygodnienia Kościoła. Pracował na uczelni w Buenos Aires, mieszkał natomiast w jezuickiej wspólnocie, w slumsach na obrzeżach miasta. Jezuici owej wspólnoty pragnęli być blisko ubogich, dzielić ich los, żyć i pracować z nimi oraz razem z nimi walczyć. Zainspirowani przez teologię wyzwolenia i różne interpretacje Soboru Watykańskiego II wychodzili do ludzi i ich problemów. Dwóch z nich, w tym Jalics, przypłaciło to własnym cierpieniem. Zostali porwani przez bojówki politycznego ugrupowania, któremu nie podobało się, że walczą o poprawę sytuacji życiowej najbiedniejszych. Jalics spędził pół roku w odosobnieniu, w ciemnej celi, pod presją ciągłego oczekiwania na tortury i śmierć. Jak sam mówi, dopiero tam odkrył prawdziwą głębię, do której prowadziło go powtarzanie Imienia Jezus.

Po uwolnieniu dążenie do zmieniania świata zeszło w jego życiu na dalszy plan. Przyjaciele Jalicsa i jego duchowy kierownik byli przerażeni i obawiali się, że teraz stanie się on wyobcowany ze świata. Zarzucali mu, że zaprzepaszcza wielkie ideały. Powtarzali, że teraz jako męczennik niesprawiedliwego systemu mógłby stać się bardzo wiarygodnym działaczem społecznym i wiele zrobić na rzecz osób marginalizowanych. Jalics jednak doświadczył już innego wymiaru tych problemów i przyjaciele nie byli w stanie go zawrócić ani, niestety, zrozumieć.

Proste przylgnięcie do Imienia Jezusa w tak dramatycznym momencie życia okazało się dla Jalicsa fascynującą drogą na głębię. To, co tam znalazł, pozwoliło mu doświadczyć wolności w stosunku do siebie i swojego działania. Kontemplacja, cisza, spokój zrodziły w nim głęboką radość. Przede wszystkim jednak pomogły mu przebić się przez twardą i bolesną ścianę gniewu, wściekłości i agresji, które często w bardzo subtelny sposób kryją się za ludzkimi postawami i zachowaniami. Siła i jasność dla życia zaczęły wypływać już nie z refleksji czy decyzji albo działania, ale z tajemnego wnętrza duszy. Kontemplacja, czyli wracanie do centrum, do własnego serca, gdzie pokornie obecny jest Bóg, stała się dla Jalicsa przestrzenią relatywizowania napięć, konfliktów, stresu czy ciężkich przeżyć. Straciły one wówczas swój destrukcyjny wpływ na niego.

Działanie jako promieniowanie

Było jednak w tym jeszcze coś innego. Modlitwa Imienia Jezus doprowadziła go do głębszego zrozumienia, co to znaczy służyć. Jalics zauważył w sobie nowy sposób działania Jezusa. Doświadczył niejako nowej skuteczności tego działania. Kontemplacja sprawiła, że efektywność podejmowanych przez niego wysiłków przesunęła się z czynienia, organizowania czy mówienia – na promieniowanie. Jalics stwierdza, że od czasu, kiedy dokonał zwrotu ku wnętrzu, doświadcza, że coraz więcej ludzi przychodzi do niego, a on sam mówi z większą mocą, choć używa bardzo prostych słów, często całkiem spoza klasycznego słownika katolickiej pobożności. Rzeczywiście, „gdy postępujemy na drodze modlitwy, słowa stopniowo zanikają, rodzi się cisza, w której objawia się miłość Boga, bo «Bóg jest miłością». Gdy promieniujemy miłością, wtedy pociągamy innych do Boga, dlatego Modlitwa Jezusowa staje się także największym dziełem ewangelizacyjnym”3.

Promieniowanie – czy to właśnie nie jest sposób działania Jezusa, z którego wychodzi moc (por. Łk 6, 19); moc, która uzdrawiała ludzi (por. Mk 5, 30)? Podobnie św. Paweł mówił o sobie, że czuł, iż głosi Ewangelię nie własną mocą, ale mocą Ducha Świętego (por. 1 Kor 2, 4-5). Aktywność, zewnętrzne oddziaływanie na ludzi, własne czynienie, mówienie i wymyślanie winny przemienić się w przepływanie przez nas mocy Bożej. W ten sposób Chrystus obecny tu i teraz może swobodnie się objawiać. Jak jednak umożliwić to przepływanie? Jak pozwolić Bogu promieniować? Wszystko zależy od modlitwy.

Kryterium modlitwy

Wiele osób – szczególnie zakonnych, ale nie tylko – spędza długie godziny na modlitwie. Często jednak nie wydają się one promieniować, a innych ludzi ich modlitwa nie pociąga. Taki stan rzeczy z pewnością nie powinien być interpretowany jako sygnał, że modlitwa ich jest niepotrzebna, ale raczej jako sygnał, że może z modlitwą tą jest coś nie tak.

Być może trzeba rozeznać, czy modlitwa, jaką praktykuję, kształtuje we mnie fundamentalne postawy chrześcijańskie. Czy moja modlitwa uczy mnie wydawania się całkowicie Bogu, stawiania Go absolutnie na pierwszym miejscu, adorowania Go? Czy uczy mnie doświadczać Boga tu i teraz w rzeczywistości, w jakiej żyję? Czy uczy mnie przyjmowania i znoszenia cierpienia? Czy modlitwa wyrabia we mnie postawę służby, czyli prowadzi do miłości? Jak mówi jeden z mistrzów modlitwy: „Doświadczenie wewnętrzne jest włączone w działanie. Ono ma łagodzić nasze skłonności do koncentracji na sobie, uwalniać nas, oczyszczać naszą motywację, otwierać całkowicie na Boga i prawdziwą służbę innym”4. Te wewnętrzne postawy, a zwłaszcza ta ostatnia – służba z miłości – są nieodzownymi elementami autentycznej modlitwy. To bowiem wewnętrzne postawy Jezusa.

Niełatwo sprostać temu zadaniu. Aby je wykonać, nie wystarczy przedłużyć czasu modlitwy. To wymaga Bożej łaski i zdecydowanej współpracy z nią. Wymaga dyscypliny, ducha umartwienia, gotowości do uwolnienia się od własnych myśli, idei, uczuć, przedstawień, przypomnień czy wyobraźni i przyjęcia cierpienia związanego z tym uwolnieniem. „Jeśli staramy się wyrzec własnych pragnień, wizji świata, wizji nas samych i wszystkiego, co prowadzi do utwierdzania naszego fałszywego «ja», prawdziwie uczestniczymy w Chrystusowym ogołoceniu samego siebie. Ogołacając się z fałszywego «ja», sprawiamy, że «ja» prawdziwe, którym jest życie Chrystusa w nas, może wyrazić się poprzez nasze ludzkie zdolności”5. Moc Boża może wtedy przez nas promieniować, gdyż nic jej już nie blokuje.
Tak czynił Jezus, który w sobie patrzył na Ojca i od Niego otrzymywał światło przepływające przez Niego i promieniujące na zewnątrz. W ten sposób też modlitwa ma nam pomóc odkryć i zrealizować naszą prawdziwą naturę, czyli nastawienie do „bycia dla innych”. W modlitwie kontemplacyjnej, modlitwie czystego patrzenia na Pana, chodzi o wysiłek, aby ciągle na nowo utkwić wewnętrzny wzrok na Jezusie – prawdziwym Człowieku, który przyszedł, aby służyć, być dla innych.

Słuchanie jako wymiar służby

W jaki sposób służba ta się realizuje? Jeszcze raz odwołajmy się do świadectwa Jalicsa. Dla niego postawa wydania się Bogu, adoracji Go i służenia Mu to podstawowa intencja, z jaką rozpoczyna modlitwę. Tak przeżywana modlitwa kontemplacyjna, choć całkowicie ukierunkowana na Boga, paradoksalnie doprowadziła go do głębszego kontaktu z ludźmi. Zauważa on: „Każdy człowiek tylko na tyle głęboko może wejść w kontakt z drugim człowiekiem, na ile sam przedarł się do swojego własnego wnętrza. Patrząc na Boga, jestem w stanie o wiele głębiej wejść w siebie i przez to także nawiązać głębszą relację z ludźmi”6. Ta głębsza relacja polega przede wszystkim na słuchaniu.

Według Jalicsa nasze ludzkie relacje (miłość bliźniego) cierpią dlatego, że nie potrafimy siebie nawzajem słuchać, że wskutek ciągłej presji zdobywania i osiągania czegoś poświęcamy sobie wzajemnie zbyt mało uwagi. Ten, który kontempluje, powtarzając w ciszy Imię Jezus i wsłuchując się w nie, pozwala, aby Bóg uczył go, jak zaspokoić głębokie pragnienie współczesnego człowieka: potrzebę bycia wysłuchanym. To bardzo konkretna i praktyczna – choć uboczna ze względu na adorację Boga – zdolność, jaką wyrabia w człowieku kontemplacja.

Modlitwa kontemplacyjna uczy słuchać. To ciągłe przyuczanie się do wsłuchiwania się, uważnego i pełnego zainteresowania, słuchania, które rozróżnia to, co jest nieistotne, i dociera do sedna. Chodzi o słuchanie, w którym całym sobą jest się przy drugiej osobie, tak że bliźni czuje się całkowicie zrozumiany i zaakceptowany. Taki jest Bóg – najpierw całkowicie nas akceptuje. Uważane słuchanie wydaje się dzisiaj bardzo istotnym wyrazem służby i miłości chrześcijańskiej oraz właściwym krokiem w kierunku zmieniania siebie, świata i Kościoła.

Połączyć modlitwę i działanie

Wydaje się, że Jalics otrzymał szczególny dar syntezy modlitwy i działania w całkiem nowy sposób. Zobaczył trudności, jakie dla życia Kościoła niesie nadmierny aktywizm. Nie przekreślił jednak tego doświadczenia, lecz dzięki powtarzaniu Imienia Jezus przetworzył je wewnętrznie, by ujrzeć głębię niedostrzegalną dla tych, którzy tego doświadczenia nie przeżyli. Dzięki modlitwie kontemplacyjnej odkrył inny, właściwy Bogu sposób działania, polegający na promieniowaniu, przyciąganiu, cierpliwym czekaniu na innego człowieka. Nie jest to czekanie bezowocne. Jego skuteczność wynika z sięgnięcia do głębszych wymiarów modlitwy, która okazuje się wewnętrznie powiązana ze służbą drugiemu człowiekowi. Służbą rozumianą konkretnie jako słuchanie. Ludzie przychodzą, ponieważ podświadomie czują, że ktoś chce im usłużyć, chce spełnić ich najgłębsze pragnienie – pragnienie bycia wysłuchanym. Jakże jest to potrzebne zwłaszcza w Kościele, gdzie tylu ludzi czuje, że są niewysłuchani.

W końcu, być może kontemplacja, która prowadzi do promieniowania i słuchania, jest szczególnie potrzebna dzisiaj, kiedy duże fragmenty religijnego słownika powinny zostać raczej wycofane z użytku. Lekkomyślne używanie pewnych słów sprawiło bowiem, że straciły one swoje znaczenie, stały się puste, bez mocy, skostniałe i nieporadne, by móc z mocą głosić Ewangelię7. Być może trzeba z powrotem zanurzyć się w ciszę prostej modlitwy, która pomogłaby wsłuchiwać się w innych, by stamtąd same wydobyły się słowa napełnione Duchem Ewangelii właściwe dla dzisiejszego świata.

1 T. Halík, Cierpliwość wobec Boga. Spotkanie wiary z niewiarą, Kraków 2009, s. 24.
2 Por. F. Jalics SJ, Rekolekcje kontemplatywne, Kraków 2008.
3 J. Bereza OSB, Medytacja – modlitwa serca, „Życie Konsekrowane”, 1/1999, s. 56.
4 T. Keating OCSO, Wprowadzenie do modlitwy i medytacji chrześcijańskiej, Kraków 2004, s. 26.

tekst: Jacek Poznański SJ
fot. Jaume Escofet / Flickr.com / CC BY 2.0