Na przełomie XV i XVI wieku żyło sobie dwóch zakonników.

Obydwaj widzieli w jakim upadku znajduje się Kościół, papiestwo, duchowieństwo, obydwaj widzieli liczne nadużycia kleru i opłakany stan życia duchowego wiernych.

Jeden z nich stwierdził, że ten zepsuty Kościół „nie ma mu nic do zaoferowania”, więc zaczął Go publicznie oskarżać i krytykować, w końcu stwierdził, że on stworzy coś lepszego i odszedł z Kościoła pociągając za sobą innych.

Drugi z nich poszedł do ziemskiego zwierzchnika tego samego Kościoła, uklęknął przed nim, zgodnie z ówczesnym obyczajem ucałował go w papieski pantofel i oddał mu do dyspozycji nowo powstały zakon, którego członkowie, choć byli doskonale wykształceni, głosili dzieciom i prostym ludziom katechezy, udzielali Ćwiczeń Duchownych, mieszkali wśród ubogich i posługiwali w szpitalach.

Skutkiem działania pierwszego zakonnika, był bolesne rozdarcie Kościoła, które trwa do dziś.

Efektem decyzji drugiego była prężna działalność apostolska, naukowa i kulturalna praktycznie na całym świecie, mimo wszystkich zawirowań, w samym swoim rdzeniu również trwająca i przynosząca błogosławione owoce do dziś (kto odprawił kiedykolwiek rekolekcje ignacjańskie, ten nie ma wątpliwości).

„Ale po co ja to wszystko mówię?”

Bo jestem przekonany, że publiczne oburzanie się i załamywanie rąk nad stanem Kościoła oraz dramatyczne rozważania, czy warto jeszcze być w Kościele (nawet jeśli zakończone łaskawą puentą, że jednak się zostanie):

– po pierwsze, nie służy uzdrowieniu. Uzdrowieniu pomaga raczej osobista przejrzystość i konkretne działanie tam, gdzie mamy realny wpływ oraz głęboka, pokorna modlitwa i głoszenie Ewangelii (zarówno własnym stylem życia, jak i przepowiadaniem sensu stricto);

– po drugie, zwykle świadczy to o głębokim niezrozumieniu czym jest Kościół, w którym Jezus Chrystus daje nam nowe życie. Jak to już kiedyś pisałem, nie my robimy Kościołowi łaskę, że w nim jesteśmy, ale to Bóg wyświadcza nam łaskę, że możemy być członkami Kościoła;

– po trzecie, lament, że jak tak dalej pójdzie, to ludzie w ogóle z Kościoła odejdą, wydaje się być podszyty snem o wielkości Kościoła, który byłby urządzony według mojego pomysłu; snem o wielkości, która nawet jeśli w moim przekonaniu jest najszlachetniejszym pragnieniem, zawsze zawiera domieszkę niezgody na ogołocenie oraz pychy, która podsuwa mi przekonanie, że to właśnie ja wiem, co należy zrobić, żeby wszystko naprawić;

– po czwarte, podsumowując, zapraszam do gorącej modlitwy za tych, w których mocy jest wyjść naprzeciw problemom trawiącym nasz Kościół i odważnie zmierzyć się z nimi; żeby odkrywać piękno Kościoła, którego bramy piekielne nie przemogą – nawet jeśli w naszym przekonaniu coś wygląda na totalną katastrofę; w końcu żeby walczyć, aby być w stanie więcej skupiać się na dobru, które jesteśmy w stanie dać bliźnim, niż na czynionym przez innych złu.

***
… a poza tym wszystkim warto chyba po prostu ufać Panu Bogu:

Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.
Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,
strażnik czuwa daremnie.
Daremnym jest dla was
wstawać przed świtem,
wysiadywać do późna –
dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko;
tyle daje On i we śnie tym, których miłuje.
Oto synowie są darem Pana,
a owoc łona nagrodą.
Jak strzały w ręku wojownika,
tak synowie za młodu zrodzeni.
Szczęśliwy mąż,
który napełnił
nimi swój kołczan.
Nie zawstydzi się, gdy będzie rozprawiał
z nieprzyjaciółmi w bramie
(Ps 127)